piątek, 19 czerwca 2015

"Cinder" (rec. 101)


Tytuł: Cinder
Tytuł oryginału: Cinder
Seria: Saga Księżycowa (tom 1)
Autor: Marissa Meyer
Tłumaczenie: Dorota Konowrocka
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: 17 października 2012
Liczba stron: 440











Marissa Meyer jest amerykańską pisarką. Jest wielką fanką dziwaczności, a baśnie kocha od dzieciństwa. Saga księżycowa jest jej debiutem. W skład serii wchodzą cztery powieści - Cinder, Scarlet, Cress oraz Winter. Każda z nich jest dobrze znaną nam baśnią ukazaną nieco w innej postaci.



Nowy Pekin, daleka przyszłość. Za nami cztery wojny światowe, po których ostatecznie zapanował pokój. Świat jest niszczony przez letumosis, nieuleczalną chorobę, którą przywieźli uciekinierzy z Luny, czyli Księżyca. Ich władczyni, królowa Levana prowadzi okrutne rządy, a posłuszeństwo poddanych wymusza dzięki swej mocy, którą posiadają wszyscy Lunarzy. Levana od dawna grozi wojną Ziemi, która nie chce zgodzić się na warunki pokoju, jakie proponuje Luna.
Cinder jest cyborgiem, który nie pamięta niczego, co wydarzyło się sprzed operacji i tego, jak trafiła do okrutnej macochy. Pracuje jako mechanik i utrzymuje swoją rodzinę. Pewnego dnia na jej drodze staje książę Kai, następca tronu Wspólnoty Wschodniej. Wkrótce życie Cinder zaczyna się sypać. Dodatkowo dziewczyna musi zdać sobie sprawę z tego, jak ważną rolę odgrywa w konflikcie między Ziemią a Luną.



Ciężko mi w jakikolwiek sposób oceniać tę książkę. Więc może wręczę wam coś innego niż te wszystkie recenzje, w których wspominam o wszystkich plusach i minusach, które nigdy nie oddadzą, co czułam i co nadal czuję do wszystkich tych powieści. Zrobię to, co lubię najbardziej. Opowiem, czym jest ta książka i jak niesamowite wywarła na mnie wrażenie. Zawsze lubiłam recenzje, które nigdy nie były do końca recenzjami. Były opowieściami. Byłam załamana, że nie potrafię już takich pisać. Ale zrozumiałam, że wystarczy tylko poczekać na książkę, która wzbudzi odpowiednie emocje.

Cały czas czuję ten nieznośny ból. Boli mnie to, co się wydarzyło i to, co się nie wydarzyło. Po przeczytaniu Cinder wpadłam w dziwny stan. Pobiegłam po Scarlet, drugą część serii i przeczytałam ją. Całą. Naraz. Teraz, kiedy skończyłam i uświadomiłam sobie, że w Polsce nie ma części trzeciej i zapewne się nie pojawi, jest jeszcze gorzej. Bo ta opowieść jest dla mnie niedopowiedziana. Niedokończona. A ja nie mogę nic z tym zrobić. To najgorsze uczucie na świecie.

Emocje jeszcze nie opadają. Nie jestem w stanie ich odgonić. Kocham tę książkę, kocham tę opowieść. Niestety teraz jest mi bardzo rozróżnić dwie części sagi, rozdzielić je. Tworzą wspaniałą całość. Scarlet jest jeszcze lepsza od Cinder i korci mnie, by coś o niej powiedzieć.
Spokojnie. Wszystko od początku.
Cinder to baśń bez żadnego "i żyli długo i szczęśliwie". To opowieść o Kopciuszku bez stopy, o dziewczynie, zwykłym mechaniku i cyborgu bez wspomnień, które mogłyby jej powiedzieć, kim naprawdę jest. Lub kim była.
Ta książka ma jedną poważną wadę - przewidywalność. Ale to nie zmienia faktu, że jest świetna. Że tak szalenie mi się podobała. Że nie mogę przestać o niej myśleć. To cena, którą trzeba zapłacić za przeczytanie tej książki. Gdy ją zaczniecie, nie będziecie w stanie przerwać. To pochłania bardziej niż cokolwiek inne. Rozbawia. I rani głęboko.

Coś mi mówi, że nie powinnam tak polubić tej książki. Czemu zżyłam się z bohaterami jakby byli kimś, kogo znałam od dawna? Ta książka nie powinna mną tak wstrząsnąć. Coś mi mówi, że jest inna od wszystkich, które pokochałam równie mocno. Zbyt przewidywalna. Zbyt prosta. Ale cóż mogę poradzić? Miłość do niej jest silniejsza od tego głosu.

Jedna z lepszych serii młodzieżowych to za mało. Ta historia jest wspaniała (zaczynam łączyć Cinder ze Scarlet, choć wiem, że nie powinnam). Styl pisania jest bardzo dobry jak na książkę z półki literatury młodzieżowej. Bohaterowie... no cóż. Uwielbiam Cinder i jej poczucie humoru. Lubię Kaia, który kilka razy również mnie rozbawił. Nie znoszę jednak rodziny głównej bohaterki, choć pewnie właśnie taki był zamiar autorki.

Jeśli chodzi o samą historię, jest to wersja Kopciuszka w przyszłości. Cyborga-Kopciuszka w świecie zdziesiątkowanym przez zarazę. To opowieść o nagłej utracie, poszukiwaniu własnego ja, wojnie i miłości, ale tylko w niewielkim stopniu. Dla mnie - opowieścią o losie, który skazuje nas na bycie kimś, kim nigdy nie chcielibyśmy być. Kimś złym. Kimś ważnym. Kimś, za kogo umierali ludzie.

Jestem boleśnie świadoma tego, że na razie ta historia się skończyła. Że zacznę szukać czegoś podobnego, czegoś równie poruszającego. Ale nie znajdę. Chyba nie znajdę. Nie mogę się pogodzić z tym, że na razie opuszczam Cinder. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak głęboka będzie moja rozpacz, gdy zakończę całą sagę. O ile ją zakończę. Niezwykle zabolał mnie fakt, że wydawnictwo zapewniło mi tyle niesamowitych wrażeń, ale... po prostu Cress nie zostanie wydana. Czuję się trochę oszukana i nie jestem w stanie zostawić tej historii. Cress czeka. W oryginale.

Ocena: 8/10.

* I tym razem ostrzegam przed opisem na lubimyczytac.pl. Zdecydowanie zdradza za dużo, możecie po prostu zniszczyć sobie frajdę płynącą z czytania tej powieści.

** Widzę, że zaczynam pisać niezwykle długie recenzje. Co o takich sądzicie? :)

środa, 17 czerwca 2015

"Złota lilia" (rec. 100)


Tytuł: Złota lilia
Tytuł oryginału: The Golden Lily
Seria: Kroniki krwi (tom 2)
Autor: Richelle Mead
Tłumaczenie: Monika Gajdzińska
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 432
Data wydania: 13 lutego 2013











Richelle Mead jest amerykańską pisarką, autorką głównie książek fantasy oraz powieści dla młodzieży. W Polsce ukazały się jej cztery serie - Georgina Kincaid, Czarna Łabędzica, Akademia Wampirów oraz Kroniki krwi. Złota lilia jest drugim tomem przygód alchemiczki Sydney Sage, którą mieliśmy możliwość poznać w Akademii Wampirów.


Sydney ma nadzieję, że w Palm Springs zapanował spokój. Jej zadaniem jest opiekowanie się Jill, morojską księżniczką i utrzymywanie miejsca jej pobytu w tajemnicy. Nie jest to jednak proste. Lia pragnie pokazać światu wyjątkową urodę Jill, a morojka chętnie zostałaby modelką, nieświadomie skazując się tym samym na śmierć. W ochronie księżniczki pomagają Eddie oraz Angeline, której również ciężko pogodzić się z życiem w cieniu. Wkrótce do grupy dołącza Dymitr, który wraz z Sonią chce wyjaśnić, dlaczego osoby, które zostały strzygami i wróciły do swej dawnej postaci, nie mogą znowu się nimi stać. Sydney wydaje się coraz więcej łączyć z Adrianem, lecz czy Brayden, który wydaje się wprost stworzony dla alchemiczki, nie zniszczy ich relacji?
Sydney jest zagubiona, bo jednocześnie coraz bardziej lubi nowych przyjaciół i wie, że złota lilia zawsze będzie jej przypominać, jaka dzieli ich przepaść. Czy Sydney zaufa swojemu sercu, czy będzie kierować się wpajanymi jej od zawsze zasadami?


Szczerze mówiąc, dobre książki młodzieżowe czyta mi się najlepiej i recenzuje najgorzej. Co takiego jest w tych kilkuset stronach zapełnionych głównie dialogami, których nie umiem opisać, nie potrafię wyróżnić ich bohaterów, nazwać relacji między nimi? Czemu tak przyjemnie się to czyta, czemu tak mi się podoba, skoro tak naprawdę nie ma w tym niemal nic, co zasługuje na szczególną uwagę, co mogłabym wyróżnić w tych kilku zdaniach, jaką jest recenzja?

Ale książki Mead mają coś w sobie. Może to niepowtarzalni bohaterowie, których uwielbiam i do których zawsze chętnie wracam. W Złotej lilii, tak jak i w Kronikach krwi narratorką jest Sydney, która zmienia się wraz z każdą kolejną stroną. Już od dawna toczy się wojna między Sydney, która jest wierna nauczaniom alchemików, temu, co wpajano jej przez całe życie, która zna cenę, jaką jest złoty tatuaż a Sydney, która pragnie podążać za tym, w co wierzy, która w relacjach ze swoimi podopiecznymi pragnie czegoś więcej niż chłodny profesjonalizm. Już od dawna lubię jej charakter i dziwactwa - jej strach przed cukrem sprawia, że jej postać jest bardziej wyrazista i realna.

Adrian jest jednym z tych książkowych facetów, których kochają WSZYSCY. I ja przepadam za jego osobą, niemal każda scena, w której się pojawiał, sprawiała, że uśmiech pojawiał się na mojej twarzy. Uwielbiam jego charakter, jego postawę niegrzecznego chłopca, wiecznie żartobliwego i ironicznego, który w niektórych sytuacjach umie jednak pokazać swoją delikatniejszą naturę. Dzięki tej książce pokochałam go jeszcze bardziej. O ile to w ogóle możliwe.
Nie mogę oczywiście zapomnieć o Braydenie, czyli chłopaku, którego imienia nie mógł zapamiętać prawie nikt. Na początku rzeczywiście idealny, uroczy i bystry, potem zaczął się zmieniać w niezwykle irytującego i sztywnego faceta. Jego relacja z Sydney była dziwna, lecz kocham, po prostu kocham fragment ich ostatniego spotkania. Nie wyobrażam sobie, bym nie mogła o tym nie wspomnieć.

Złota lilia jest napisana prostym językiem, czyta się ją swobodnie i szybko - jak niemal każdą młodzieżówkę. Pióro Mead znam od dłuższego czasu i tak naprawdę nie mogę go ocenić. Nie jest złe, wręcz przeciwnie, ale cały czas czegoś w nim brakuje. To po prostu nie mój styl. Dialogi są jednak bardzo luźne i realistyczne; to wielki plus tej powieści.

Jeśli chodzi o akcję, to nie ma jej aż tyle, ile można by się spodziewać. Cała książka skupiona jest głównie na Sydney i jej problemach. Jill została odrobinę pominięta. To nie oznacza jednak, że ominą was zwroty akcji i zmagania Sydney z kimś, kto może mieć niebezpieczny wpływ nie na jej życie osobiste, lecz na życie i bezpieczeństwo morojów. Ten wątek pozostawił wiele pytań, na które odpowiedzi mam nadzieję znaleźć w następnych tomach serii.

Chyba powinnam wspomnieć o relacji Adriana z Sydney. Mogę tylko powiedzieć, że czasami płakałam, a czasami się śmiałam. Jednak i tak moje serce pozostaje rozbite.

Podsumowując, Złota lilia mi się spodobała i mogę śmiało stwierdzić, że lubię twórczość Mead. Jeśli znacie i lubicie jej powieści, ta recenzja nie jest wam tak naprawdę do niczego potrzebna. Ja z czystego sentymentu nigdy nie byłabym w stanie porzucić tej serii. Zresztą, łączy mnie z nią więcej niż tylko sentyment. Możecie więc być pewni, że wkrótce usłyszycie o Magii indygo.


Ocena: 7/10.