środa, 21 października 2015

"Scarlet" (rec. 105)


Tytuł: Scarlet
Tytuł oryginału: Scarlet
Seria: Saga księżycowa (tom 2)
Autor: Marissa Meyer
Tłumaczenie: Dorota Konowrocka
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 496
Data wydania: 8 maja 2013











Debiutem amerykańskiej pisarki Marissy Meyer jest Saga księżycowa składająca się z czterech części - Cinder, Scarlet, Cress oraz Winter. Wszystkie powieści nawiązują do baśni, które od zawsze inspirowały autorkę. Dotychczas w Polsce ukazały się jedynie dwie pierwsze części sagi.


Po balu w pałacu Cinder wie, że nie jest bezpieczna. Zdaje sobie sprawę, że Levana nie pozwoli, by ktokolwiek, kto może zagrozić jej pozycji na tronie, żył. Wraz z kapitanem Thornem ucieka z więzienia. Ukrywając swoją prawdziwą tożsamość znika z nim, gdy oboje stają się najbardziej poszukiwanymi przestępcami na Ziemi. Dziewczyna musi przygotować się do walki z królową. W tym celu próbuje znaleźć osobę, która kilkanaście lat temu pomogła jej uciec z Luny.
Spokojne życie Scarlet Benoit zostaje zakłócone, gdy ginie jej babcia. Dziewczyna postanawia samodzielnie ją odszukać, gdy policja decyduje o umorzeniu śledztwa. Na swej drodze spotyka tajemniczego Wilka, który może wiedzieć coś o miejscu pobytu Michelle Benoit. Scarlet nie wie, czy może ufać mężczyźnie, lecz decyduje się z nim współpracować, gdy zdaje sobie sprawę, że Wilk jest jej jedyną szansą na odnalezienie ukochanej babci.


Cztery godziny. Cztery godziny, by się zapomnieć, dać pochłonąć światu okrutnej magii, bitwy o władzę i krwawej miłości. Tę książkę tworzą niesamowite emocje, od złości, przez rozbawienie, aż po rozpacz. Ona ma swój charakter, coś, co sprawia, że na jej wspomnienie chce mi się płakać, coś, co sprawia, że przez kilka dni potrafię żyć tylko nią, opisanymi w niej historiami i wydarzeniami, które jeszcze nie miały miejsca. Bohaterowie złamali mi serce i przez długi czas bawili się jego odłamkami. Ta książka jest na swój sposób idealna. Jest prawdziwą perełką swojego gatunku, czymś, koło czego po prostu nie można przejść obojętnie, co trzeba przeżyć, by zrozumieć. Wciąż jestem zaskoczona, jak oddałam się tej książce, jak ją pokochałam. Przez kilka dni była moją jedyną myślą. Nie mogłam o niej zapomnieć ani na chwilę, wciąż do niej powracałam. To jest rzecz, która udaje się niewielu autorom.

Dwie opowieści, dwie przeplatające się ze sobą historie, dwie bohaterki, które choć nigdy się nie poznały, są ze sobą związane. Przeznaczeniem, przeszłością, może celem, do którego obie dążą. W Scarlet poznajemy kolejną baśń przedstawioną w zupełnie inny sposób, baśń, w której nie zawsze zwycięża dobro, w której czai się więcej mroku i łez niż w każdej historii, którą opowiadano nam na dobranoc.
Kocham postacie, które stworzyła autorka, zarówno te, które towarzyszyły nam od początku, od Cinder, jak i te, które poznajemy w Scarlet. Tytułowa bohaterka jest jedną z dziewczyn, które nie dają sobie zawrócić w głowie, trzymają się tego, w co wierzą i są zdolne do poświęceń. W Wilku odnalazłam coś niezwykłego, coś, co sprawiło, że naprawdę polubiłam tę postać i kibicowałam mu, kimkolwiek był dla tej historii.

Saga księżycowa ma swój specyficzny klimat. Ta książka nie pozwoli, byś o niej zapomniał, odłożył, odrzucił w zapomnienie. Fabuła wciąga od pierwszej strony, cały czas mknie, zwroty akcji zaskakują, a rozdziały zamykane w najbardziej ekscytujących momentach sprawiają, że po prostu musisz czytać dalej, musisz poznać dalszy bieg tej opowieści. W moim odczuciu Scarlet pozbyła się tej przewidywalności, która towarzyszyła Cinder. Możecie mi powtarzać, że wydarzenia łatwo jest przewidzieć, skoro cała powieść jest oparta na baśni, ale ja nie domyśliłam się kilku istotnych faktów. Dałam się zwieść, uwieść i zaczarować bohaterom, wyobraźni autorki, historii o próbie ratowania świata przed wojną z okrutnym i potężnym przeciwnikiem.

Dla mnie to absolutnie fantastyczna opowieść, do której chcę powracać, przeżywać na nowo, odkrywać niuanse, których wcześniej nie dostrzegłam. Jestem pewna, że jeszcze nie raz dam się pochłonąć lekturze tej powieści. Jest to zdecydowanie jedna z moich ulubionych serii skierowanych dla młodzieży, napisana językiem przyjemnym zarówno dla nastolatków, jak i dla dorosłych. Szkoda tylko, że wydawnictwo odpuściło sobie wydawanie kolejnych tomów tej serii. Mam nadzieję, że zmieni ono zdanie, ponieważ to naprawdę łamie mi serce. Nawet nie wiecie, jak bardzo chciałabym poznać dalsze losy Cinder i Scarlet.

Ocena: 9/10.

* Mam nadzieję, że wybaczycie mi tę miesięczną nieobecność. Ostatnio mam naprawdę mnóstwo pracy i nie znajduję czasu na czytanie i recenzowanie. Postaram się szybko wrócić do regularnego wrzucania postów, jednak starania te mogą potrwać jeszcze przez pewien okres czasu. Tymczasem bardzo dziękuję za odwiedzenie mojego bloga i przeczytanie tej recenzji do końca. Każdy wasz komentarz, każde odwiedziny są moją motywacją. Dziękuję :)

piątek, 28 sierpnia 2015

"Niezbędnik obserwatorów gwiazd" (rec. 104)


Tytuł: Niezbędnik obserwatorów gwiazd
Tytuł oryginału: Boy 21
Seria: -
Autor: Matthew Quick
Tłumaczenie: Joanna Dziubińska
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 320
Data wydania: 8 października 2014











"Zawsze mogę spojrzeć w kosmos i się zachwycić, bez względu na to, co się dzieje. A gdy spoglądam w górę, moje problemy robią się takie małe. Nie wiem czemu, ale zawsze czuję się wtedy lepiej"

Matthew Quick to amerykański pisarz, znany przede wszystkim ze swojej debiutowej powieści zatytułowanej Poradnik pozytywnego myślenia, która odniosła niesamowity sukces, a na jej podstawie powstał oscarowy film. W Polsce ukazało się kilka jego książek, m. in. Prawie jak gwiazda rocka czy Wybacz mi, Leonardzie.


Witajcie w Bellmont - mieście, gdzie rządzą gangi i irlandzka mafia, a dilerzy narkotykowi spotykani są na każdym kroku. Mieszka tu Finley. Finley niewiele mówi. Odzywa się tylko wtedy, gdy musi. Ma ojca i dziadka, który stracił obie nogi. Od dzieciństwa gra w koszykówkę. Kocha to bardziej niż cokolwiek inne. Jest rozgrywającym w szkolnej drużynie. Razem ze swoją dziewczyną Erin marzy o wydostaniu się z Bellmont. Co wieczór spotykają się i w milczeniu obserwują gwiazdy.
Pewnego dnia trener Finleya prosi go o dziwną przysługę. Ma pomóc Russowi, zagubionemu chłopakowi, którego rodzice zostali zamordowani. Wkrótce Finley i Numer 21 stają się przyjaciółmi.

"Nie zawsze można wybrać rolę, jaką będzie się odgrywać w życiu, lecz cokolwiek by ci się trafiło, dobrze tę rolę grać najlepiej, jak się potrafi"

Drobiazgi. Momenty. Myśli. Sceny.
Ta książka to metafora.
Widzę jej całe piękno w kilku opisanych scenach; widzę, jak Erin i Finley leżą na dachu, obserwując gwiazdy, Numer 21 tworzy własną galaktykę, a dziadek Finleya oddaje wnukowi kilka ostatnich banknotów, które trzymał od wielu lat. To jest dla mnie niesamowicie piękne - dobro, które autor wydobywa ze świata otaczającego bohaterów, kilka scen codzienności, które nadają życiu sens, gesty, które mówią więcej niż słowa, ludzie, dzięki którym mam ochotę po prostu się zatrzymać i popatrzeć w gwiazdy. Magia jest właśnie w chwilach - w tym, co przekazują i co znaczą.

Bohaterowie. Uwielbiam ich. Zwłaszcza to, co mówią. Takich ludzi brakuje w rzeczywistości. Brakuje Erin czy Russa, ludzi, do których pałam niesamowitą sympatią. Oni pokazują coś niesamowitego. Uczą być szczęśliwym, nieważne, co cię spotkało, jak mocno zostałeś zraniony. Uczą zachwycać się tym, czego nie dostrzegają inni ludzie. Zauważać piękno ponad szarością świata. Finley jest niedoskonały i właśnie to lubię w nim najbardziej. Erin jest po prostu świetną przyjaciółką i dziewczyną. A Numer 21? Jest jedyny w swoim rodzaju.

Quick ma swój specyficzny styl. Proste zdania, nieco infantylni narratorzy, którzy próbują zrozumieć otaczający ich świat. Ale jest coś jeszcze. Charakter. Coś, co dostrzega się między słowami. Quick jest autorem, którego twórczość rozpoznałabym wszędzie i pod każdą postacią.
Tą książkę czyta się bardzo szybko. Naprawdę - bardzo szybko. Nie ma czasu na oddech, na mrugnięcie powieki. Mam wrażenie, jakbym tej powieści nie skończyła, jakby po podziękowaniach było coś jeszcze, co ominęłam. I tu możemy znaleźć jeden z niewielu minusów - zakończenie następuje zbyt szybko. W moim odczuciu - jeden z ważniejszych wątków nie zdążył się rozwinąć, a niemal od razu został zakończony.

Tę książkę trzeba przeczytać. Przeczytać i zastanowić się, zrozumieć, wzruszyć. Niezbędnik jest dla mnie myślą, szybką i nieuchwytną, wspomnieniem. Dla mnie jest lepszy niż Poradnik. Ma w sobie coś wyjątkowego. Ma w sobie mądrość, szczerość. Ta książka jest czymś więcej niż tylko książką.

Ocena: 8/10.

wtorek, 28 lipca 2015

"W ciemnym zwierciadle" (rec. 103)


Tytuł: W ciemnym zwierciadle
Tytuł oryginału: In a Glass Darkly
Seria: -
Autor: Joseph Sheridan Le Fanu
Tłumaczenie: Mira Czarnecka
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 550
Data wydania: 11 maja 2015











Joseph Sheridan Le Fanu to dziewiętnastowieczny irlandzki pisarz i dziennikarz, autor głównie powieści grozy. Wśród jego najsłynniejszych dzieł można wyróżnić powieści takie jak Dom przy cmentarzu, Stryj Silas czy zbiór opowiadań W ciemnym zwierciadle. Razem z Edgarem Allanem Poe i Bramem Stokerem jest uważany za prekursora nowoczesnej powieści grozy.


W ciemnym zwierciadle to zbiór pięciu opowiadań przedstawiających kolejne przypadki zjawisk nadprzyrodzonych z archiwum doktora Hesseliusa, lekarza zajmującego się osobami chorymi umysłowo. W każdej historii zostaje naruszona granica między snem a jawą, a wyobrażenia chorych mieszają się z rzeczywistością. Są pojeni trucizną, nawiedzają ich niepokojące zjawy, a wielkie koty wysysają im krew nocą. Doktor potrafi wytłumaczyć większość tych zjawisk, jednak czytelnikowi nieodłącznie towarzyszy wrażenie, że to nie tylko wyobraźnia chorych sprawia, że widzą rzeczy, które nieraz prowadzą do całkowitej zapaści, odłączenia od rzeczywistości czy nawet śmierci.


W ciemnym zwierciadle to klasyk literatury grozy i inspiracja, kilkaset stron niesamowitych wrażeń, pięć historii o zacierającym się świecie rzeczywistym ze światem nadprzyrodzonym. To wyjątkowy styl, niezwykły pomysł, niepokój i fascynacja. Niezastąpiony klimat, horror stworzony bez użycia wielkich siekier, bez rozlewu krwi i latających głów. To właśnie jest niezwykłe; te opowiadania potrafią przerazić, chociaż autor opowiada wszystko w powolny, dokładny sposób, pozwalając nam na rozkoszowanie tym, co nadchodzi. Uświadamia, że niezrozumienie i niewiedza również są przerażające.

Opowiadanie 1. Zielona herbata.
Krótkie i nad wyraz niepokojące opowiadanie. Głównego bohatera prześladuje mała małpka, która nie pozwala mu spać, jeść i przebywać w towarzystwie innych ludzi. Gdziekolwiek nieszczęśnik skieruje swoje spojrzenie, ona zawsze pozostaje w zasięgu jego wzroku. Podsuwa mu okropne myśli, zmusza do odsunięcia się od Boga, staje się coraz agresywniejsza...
To jedno z moich dwóch ulubionych opowiadań. Historia to zaledwie 70 stron, jednak wrażenie pozostaje na długo po ich przeczytaniu. Towarzyszy nam dreszcz strachu, potem niepokój, gdy doktor Hesselius wyjaśnia, że był to jeden z wielu podobnych przypadków choroby psychicznej... Jednak my wciąż mamy wrażenie, że zaraz koło nas pojawi się złośliwa zjawa, która dręczyła biednego Jenningsa.

Opowiadanie 2. Prześladowca.
Zacznę od końca. Finał opowieści o mężczyźnie, którego nawiedzał duch dawnego... znajomego, to coś kompletnie niewyjaśnionego. I to właśnie podoba mi się w tym opowiadaniu najbardziej. Że tak naprawdę nie wiadomo, co się wydarzyło. Że możemy się tylko domyślać, jednak nigdy nie wyjaśnimy i nie zrozumiemy dokładnie historii Jamesa Bartona.
I to chyba tyle. Warto dotrwać do końca, poczekać, aż pisarz zrobi nas w konia i pozostawi w  tym dziwnym, towarzyszącym Prześladowcy nastroju.

Opowiadanie 3. Sędzia Harbottle.
Sędzia Harbottle opowiada historię starszego sędziego, okrutnego i bezwzględnego w swoich wyrokach, którego niewiele obchodziło, czy oskrarżeni rzeczywiście byli winni. Pewnego dnia nieznajomy ostrzega go, by nie prowadził sprawy pewnego mężczyzny, Lewisa Pynewecka. Sędzia Harbottle jednak nie może odpuścić okazji skazania na śmierć kogoś, kto zranił bliską mu osobę...
Tajemnica. Zemsta zza grobu czy wyrzuty sumienia? Nie wiadomo. Obrazy mroku i wielkiego cierpienia, strach przed dniem, w którym śmierć miała w końcu go dopaść. Sędzia Harbottle podobał mi się właśnie za to. W pewien sposób to najstraszniejsza ze wszystkich opowieści. Bo pewnego dnia w końcu sędzia wydał sprawiedliwy wyrok...

Opowiadanie 4. Pokój w gospodzie Le Dragon Volant.
Najdłuższa historia opowiadająca o pokoju, którego mieszkańcy znikają w niewyjaśnionych okolicznościach. O zakazanej miłości, zazdrości i nadziei, o okrucieństwie i przebiegłości. Zakończenie zdecydowanie podobało mi się najbardziej. Całość opierała się głównie na relacji między hrabiną a głównym bohaterem, przez co to opowiadanie może na tle innych wydawać się trochę za długie, zbyt nużące. Zakończenie było trochę przewidywalne, lecz mimo to poruszyło mnie i odrobinę przeraziło. Jedno z gorszych opowiadań, lecz mimo to niezwykle ciekawe i intrygujące.

Opowiadanie 5. Carmilla.
Niewiele osób wie, że to właśnie Carmilla stała się inspiracją dla Brama Stokera, kiedy tworzył postać Drakuli. Niewiele osób zna historię o młodej damie, która uwodziła swoje ofiary, darząc je niezrozumianą miłością i w końcu zabijała, wysysając całą ich krew. A szkoda. To naprawdę dobra opowieść.
Najbardziej w tej całej historii urzekło mnie to, że tak naprawdę nie wiadomo, czy Carmilla rzeczywiście darzyła uczuciem Laurę, czy może była bezdusznym potworem, który nigdy nie potrafił nikogo pokochać. Jesteś moja, będziesz moja, a ja i ty jesteśmy jedno na zawsze, mówiła. Zapewniała swoją drogą przyjaciółkę, że gdyby miała kogokolwiek pokochać, to właśnie jej oddałaby swe serce. Była bardziej jej kochanką niż przyjaciółką; stały się sobie bliskie jak nikt inny. Do teraz nie wiem, czy była to zaledwie gra wampira, który chciał uwieść Laurę i wypić całą jej krew, czy może w martwym sercu Carmilli odżyło coś na kształt namiętności, może nawet miłości.
Le Fanu stworzył wampira jako coś do cna złego, uwodzicielskiego, fascynującego, acz obrzydliwego. Dla mnie jest to kwintesencja osobowości wampira. Od zawsze te istoty kojarzyły mi się z czymś, czemu nie można się oprzeć, czymś przebiegłym, okrutnym, podłym. Tutaj mamy do czynienia z kobietą-wampirem, czyli zabójcą na pozór delikatnym i wrażliwym. Postać Carmilli jest bardzo intrygująca, a jej opowieść to prawdziwa perła.


Zarówno całość, jak i każde opowiadanie z osobna są niezwykłe. Każdy miłośnik literatury grozy powinien poznać pióro Le Fanu i dać się wciągnąć jego opowieściom. Zbiór opowiadań został napisany językiem, który uwielbiam, a pomysły dziewiętnastowiecznego pisarza są niezwykłe. Polecam.

Ocena: 8/10.

Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka za możliwość zrecenzowania tej powieści!

środa, 22 lipca 2015

"Cyrk nocy" (rec. 102)


Tytuł: Cyrk nocy
Tytuł oryginału: The Night Circus
Seria: -
Autor: Erin Morgenstern
Tłumaczenie: Patryk Gołębiowski
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 432
Data wydania: październik 2012











Najtrudniej odczytuje się czas. Może dlatego, że on zmienia tak wiele rzeczy.

Erin Morgenstern jest amerykańską pisarką i artystką multimedialną. Cyrk nocy jest jej debiutem. Mieszka w Massachusetts wraz z dwoma puszystymi kotami. Jej zdaniem wszystko, co robi, to "jakaś forma baśni".


Cyrk pojawia się znikąd.
Tak to się zaczyna. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo kiedy do miasta przybywają namioty w czarno-białe paski, a w nich niesamowici akrobaci, iluzjoniści, kobieta guma, która wciska się do szklanego pudełka i znika. Możesz obejrzeć ogród z lodu i otworzyć jedną z buteleczek, w których pod postacią zapachów kryją się niezwykłe miejsca i wydarzenia.
Jednak Cyrk Nocy nie jest zwykłym cyrkiem.
To arena, miejsce długoletniej rywalizacji między dwoma magikami - Celią i Marciem - którzy od dzieciństwa byli szkoleni przez dwójkę konkurujących ze sobą nauczycieli. Wkrótce Celia i Marco dają ponieść się uczuciu. Nie wiedzą, na czym polega gra, w której biorą udział. Nie wiedzą, że wyjść z niej cało może zaledwie jeden z nich...

Jakie to kuszące zatracić się w tobie. Przestać nad sobą panować.

To książka, która nie ma początku i nie ma końca. Opowiada o czymś, co nigdy do końca się nie zaczęło i nigdy nie skończyło. To zaledwie cień historii, coś niezrozumiałego i dziwnego, to zapowiedź, zaledwie przebłyski czegoś, czym mogłaby być ta książka. Wyobrażałam ją sobie inaczej. Zupełnie inaczej. Teraz widzę ją jako coś nierealnego. Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jak, nie wiadomo kiedy cyrk zniknął, a z nim cała historia.

Te 432 strony nie opowiadają o niczym konkretnym. Pomysł jest niedopracowany. Wraz z kilkoma ostatnimi stronami zaczynamy się zastanawiać, czy to już koniec, bo przecież jeszcze nic się nie wydarzyło. Nie mam pojęcia, czy autorka nie miała pomysłu na zakończenie, czy po prostu je sobie odpuściła, stwierdzając, że jeśli niczego nie wyjaśni, będzie lepiej (ciekawiej, może bardziej tajemniczo). Nie. Czekałam 432 strony aż coś się wydarzy, a autorka wyjaśni, czym jest rozgrywka i jakie są jej zasady. Nie doczekałam się. Wciąż czuję niedosyt. Czuję się, jakby ktoś wyrwał z tej książki kilkaset najważniejszych stron.

Jednak jest coś, co pokochałam. Co stanowi całe piękno i wyjątkowość tej powieści. Le Cirque des Rêves. Namioty w czarno-białe paski. Żonglerzy, połykacze ognia, akrobaci skąpani w świetle białego jak śnieg ognia. Ludzkie statuy - piękne i majestatyczne postaci, którym trzeba było dokładnie się przyjrzeć, by zauważyć, jak się poruszają. Zapach karmelu i popcornu, ludzie ubrani w szkarłatne szale. Klimat cyrku, który dla obserwatorów otwierał się jedynie nocą.
Autorka poświęciła cyrkowi niemal całą fabułę, co sprawia, że książka może wydawać się nużąca. Inne wątki, takie jak miłość dwojga głównych bohaterów, stanowiły tło. Tak chyba nie miało być. Historia jest niedopracowana, lecz klimat cyrku... to coś naprawdę niezwykłego. Te kilka namiotów to coś, co sprawia, że nie żałuję czasu, który przeznaczyłam na lekturę. Jestem nimi oczarowana, tak jak wszyscy, którzy odważyli się odwiedzić Cyrk Nocy.

Wróćmy jednak do Celii i Marca. Nie da się wyczuć między nimi wielkiej chemii i jestem przekonana, że jeśli ktoś oczekiwał, że będzie to opowieść o miłości, zawiedzie się. W całej książce spotykają się oni zaledwie kilka razy. Ich wzajemna relacja opierała się na czymś zupełnie innym. Według mnie był to pomysł niezwykły i bardzo oryginalny, ale wykorzystany w nieodpowiedniej książce i w nieodpowiedni sposób. Początek ich relacji, który miał miejsce długo przed tym, jak się poznali, nie został nawet dokładnie opisany.

Podsumowując, Cyrk nocy jest przeciętną książką. Nie zachwyciło mnie to, co znalazłam w jej wnętrzu. Zakończenie było trochę denerwujące; wiele wątków pozostało niedopowiedzianych. Właśnie tak postrzegam tę powieść - jako coś niedopowiedzianego, niedokończonego. Pięć punktów mogłoby być trochę niesprawiedliwą oceną; sześć daję za ten niezwykły klimat i za styl autorki, który przypadł mi do gustu, za kilka ciekawych rozdziałów, za kilku intrygujących bohaterów.

Ocena: 6/10.

piątek, 19 czerwca 2015

"Cinder" (rec. 101)


Tytuł: Cinder
Tytuł oryginału: Cinder
Seria: Saga Księżycowa (tom 1)
Autor: Marissa Meyer
Tłumaczenie: Dorota Konowrocka
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: 17 października 2012
Liczba stron: 440











Marissa Meyer jest amerykańską pisarką. Jest wielką fanką dziwaczności, a baśnie kocha od dzieciństwa. Saga księżycowa jest jej debiutem. W skład serii wchodzą cztery powieści - Cinder, Scarlet, Cress oraz Winter. Każda z nich jest dobrze znaną nam baśnią ukazaną nieco w innej postaci.



Nowy Pekin, daleka przyszłość. Za nami cztery wojny światowe, po których ostatecznie zapanował pokój. Świat jest niszczony przez letumosis, nieuleczalną chorobę, którą przywieźli uciekinierzy z Luny, czyli Księżyca. Ich władczyni, królowa Levana prowadzi okrutne rządy, a posłuszeństwo poddanych wymusza dzięki swej mocy, którą posiadają wszyscy Lunarzy. Levana od dawna grozi wojną Ziemi, która nie chce zgodzić się na warunki pokoju, jakie proponuje Luna.
Cinder jest cyborgiem, który nie pamięta niczego, co wydarzyło się sprzed operacji i tego, jak trafiła do okrutnej macochy. Pracuje jako mechanik i utrzymuje swoją rodzinę. Pewnego dnia na jej drodze staje książę Kai, następca tronu Wspólnoty Wschodniej. Wkrótce życie Cinder zaczyna się sypać. Dodatkowo dziewczyna musi zdać sobie sprawę z tego, jak ważną rolę odgrywa w konflikcie między Ziemią a Luną.



Ciężko mi w jakikolwiek sposób oceniać tę książkę. Więc może wręczę wam coś innego niż te wszystkie recenzje, w których wspominam o wszystkich plusach i minusach, które nigdy nie oddadzą, co czułam i co nadal czuję do wszystkich tych powieści. Zrobię to, co lubię najbardziej. Opowiem, czym jest ta książka i jak niesamowite wywarła na mnie wrażenie. Zawsze lubiłam recenzje, które nigdy nie były do końca recenzjami. Były opowieściami. Byłam załamana, że nie potrafię już takich pisać. Ale zrozumiałam, że wystarczy tylko poczekać na książkę, która wzbudzi odpowiednie emocje.

Cały czas czuję ten nieznośny ból. Boli mnie to, co się wydarzyło i to, co się nie wydarzyło. Po przeczytaniu Cinder wpadłam w dziwny stan. Pobiegłam po Scarlet, drugą część serii i przeczytałam ją. Całą. Naraz. Teraz, kiedy skończyłam i uświadomiłam sobie, że w Polsce nie ma części trzeciej i zapewne się nie pojawi, jest jeszcze gorzej. Bo ta opowieść jest dla mnie niedopowiedziana. Niedokończona. A ja nie mogę nic z tym zrobić. To najgorsze uczucie na świecie.

Emocje jeszcze nie opadają. Nie jestem w stanie ich odgonić. Kocham tę książkę, kocham tę opowieść. Niestety teraz jest mi bardzo rozróżnić dwie części sagi, rozdzielić je. Tworzą wspaniałą całość. Scarlet jest jeszcze lepsza od Cinder i korci mnie, by coś o niej powiedzieć.
Spokojnie. Wszystko od początku.
Cinder to baśń bez żadnego "i żyli długo i szczęśliwie". To opowieść o Kopciuszku bez stopy, o dziewczynie, zwykłym mechaniku i cyborgu bez wspomnień, które mogłyby jej powiedzieć, kim naprawdę jest. Lub kim była.
Ta książka ma jedną poważną wadę - przewidywalność. Ale to nie zmienia faktu, że jest świetna. Że tak szalenie mi się podobała. Że nie mogę przestać o niej myśleć. To cena, którą trzeba zapłacić za przeczytanie tej książki. Gdy ją zaczniecie, nie będziecie w stanie przerwać. To pochłania bardziej niż cokolwiek inne. Rozbawia. I rani głęboko.

Coś mi mówi, że nie powinnam tak polubić tej książki. Czemu zżyłam się z bohaterami jakby byli kimś, kogo znałam od dawna? Ta książka nie powinna mną tak wstrząsnąć. Coś mi mówi, że jest inna od wszystkich, które pokochałam równie mocno. Zbyt przewidywalna. Zbyt prosta. Ale cóż mogę poradzić? Miłość do niej jest silniejsza od tego głosu.

Jedna z lepszych serii młodzieżowych to za mało. Ta historia jest wspaniała (zaczynam łączyć Cinder ze Scarlet, choć wiem, że nie powinnam). Styl pisania jest bardzo dobry jak na książkę z półki literatury młodzieżowej. Bohaterowie... no cóż. Uwielbiam Cinder i jej poczucie humoru. Lubię Kaia, który kilka razy również mnie rozbawił. Nie znoszę jednak rodziny głównej bohaterki, choć pewnie właśnie taki był zamiar autorki.

Jeśli chodzi o samą historię, jest to wersja Kopciuszka w przyszłości. Cyborga-Kopciuszka w świecie zdziesiątkowanym przez zarazę. To opowieść o nagłej utracie, poszukiwaniu własnego ja, wojnie i miłości, ale tylko w niewielkim stopniu. Dla mnie - opowieścią o losie, który skazuje nas na bycie kimś, kim nigdy nie chcielibyśmy być. Kimś złym. Kimś ważnym. Kimś, za kogo umierali ludzie.

Jestem boleśnie świadoma tego, że na razie ta historia się skończyła. Że zacznę szukać czegoś podobnego, czegoś równie poruszającego. Ale nie znajdę. Chyba nie znajdę. Nie mogę się pogodzić z tym, że na razie opuszczam Cinder. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak głęboka będzie moja rozpacz, gdy zakończę całą sagę. O ile ją zakończę. Niezwykle zabolał mnie fakt, że wydawnictwo zapewniło mi tyle niesamowitych wrażeń, ale... po prostu Cress nie zostanie wydana. Czuję się trochę oszukana i nie jestem w stanie zostawić tej historii. Cress czeka. W oryginale.

Ocena: 8/10.

* I tym razem ostrzegam przed opisem na lubimyczytac.pl. Zdecydowanie zdradza za dużo, możecie po prostu zniszczyć sobie frajdę płynącą z czytania tej powieści.

** Widzę, że zaczynam pisać niezwykle długie recenzje. Co o takich sądzicie? :)

środa, 17 czerwca 2015

"Złota lilia" (rec. 100)


Tytuł: Złota lilia
Tytuł oryginału: The Golden Lily
Seria: Kroniki krwi (tom 2)
Autor: Richelle Mead
Tłumaczenie: Monika Gajdzińska
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 432
Data wydania: 13 lutego 2013











Richelle Mead jest amerykańską pisarką, autorką głównie książek fantasy oraz powieści dla młodzieży. W Polsce ukazały się jej cztery serie - Georgina Kincaid, Czarna Łabędzica, Akademia Wampirów oraz Kroniki krwi. Złota lilia jest drugim tomem przygód alchemiczki Sydney Sage, którą mieliśmy możliwość poznać w Akademii Wampirów.


Sydney ma nadzieję, że w Palm Springs zapanował spokój. Jej zadaniem jest opiekowanie się Jill, morojską księżniczką i utrzymywanie miejsca jej pobytu w tajemnicy. Nie jest to jednak proste. Lia pragnie pokazać światu wyjątkową urodę Jill, a morojka chętnie zostałaby modelką, nieświadomie skazując się tym samym na śmierć. W ochronie księżniczki pomagają Eddie oraz Angeline, której również ciężko pogodzić się z życiem w cieniu. Wkrótce do grupy dołącza Dymitr, który wraz z Sonią chce wyjaśnić, dlaczego osoby, które zostały strzygami i wróciły do swej dawnej postaci, nie mogą znowu się nimi stać. Sydney wydaje się coraz więcej łączyć z Adrianem, lecz czy Brayden, który wydaje się wprost stworzony dla alchemiczki, nie zniszczy ich relacji?
Sydney jest zagubiona, bo jednocześnie coraz bardziej lubi nowych przyjaciół i wie, że złota lilia zawsze będzie jej przypominać, jaka dzieli ich przepaść. Czy Sydney zaufa swojemu sercu, czy będzie kierować się wpajanymi jej od zawsze zasadami?


Szczerze mówiąc, dobre książki młodzieżowe czyta mi się najlepiej i recenzuje najgorzej. Co takiego jest w tych kilkuset stronach zapełnionych głównie dialogami, których nie umiem opisać, nie potrafię wyróżnić ich bohaterów, nazwać relacji między nimi? Czemu tak przyjemnie się to czyta, czemu tak mi się podoba, skoro tak naprawdę nie ma w tym niemal nic, co zasługuje na szczególną uwagę, co mogłabym wyróżnić w tych kilku zdaniach, jaką jest recenzja?

Ale książki Mead mają coś w sobie. Może to niepowtarzalni bohaterowie, których uwielbiam i do których zawsze chętnie wracam. W Złotej lilii, tak jak i w Kronikach krwi narratorką jest Sydney, która zmienia się wraz z każdą kolejną stroną. Już od dawna toczy się wojna między Sydney, która jest wierna nauczaniom alchemików, temu, co wpajano jej przez całe życie, która zna cenę, jaką jest złoty tatuaż a Sydney, która pragnie podążać za tym, w co wierzy, która w relacjach ze swoimi podopiecznymi pragnie czegoś więcej niż chłodny profesjonalizm. Już od dawna lubię jej charakter i dziwactwa - jej strach przed cukrem sprawia, że jej postać jest bardziej wyrazista i realna.

Adrian jest jednym z tych książkowych facetów, których kochają WSZYSCY. I ja przepadam za jego osobą, niemal każda scena, w której się pojawiał, sprawiała, że uśmiech pojawiał się na mojej twarzy. Uwielbiam jego charakter, jego postawę niegrzecznego chłopca, wiecznie żartobliwego i ironicznego, który w niektórych sytuacjach umie jednak pokazać swoją delikatniejszą naturę. Dzięki tej książce pokochałam go jeszcze bardziej. O ile to w ogóle możliwe.
Nie mogę oczywiście zapomnieć o Braydenie, czyli chłopaku, którego imienia nie mógł zapamiętać prawie nikt. Na początku rzeczywiście idealny, uroczy i bystry, potem zaczął się zmieniać w niezwykle irytującego i sztywnego faceta. Jego relacja z Sydney była dziwna, lecz kocham, po prostu kocham fragment ich ostatniego spotkania. Nie wyobrażam sobie, bym nie mogła o tym nie wspomnieć.

Złota lilia jest napisana prostym językiem, czyta się ją swobodnie i szybko - jak niemal każdą młodzieżówkę. Pióro Mead znam od dłuższego czasu i tak naprawdę nie mogę go ocenić. Nie jest złe, wręcz przeciwnie, ale cały czas czegoś w nim brakuje. To po prostu nie mój styl. Dialogi są jednak bardzo luźne i realistyczne; to wielki plus tej powieści.

Jeśli chodzi o akcję, to nie ma jej aż tyle, ile można by się spodziewać. Cała książka skupiona jest głównie na Sydney i jej problemach. Jill została odrobinę pominięta. To nie oznacza jednak, że ominą was zwroty akcji i zmagania Sydney z kimś, kto może mieć niebezpieczny wpływ nie na jej życie osobiste, lecz na życie i bezpieczeństwo morojów. Ten wątek pozostawił wiele pytań, na które odpowiedzi mam nadzieję znaleźć w następnych tomach serii.

Chyba powinnam wspomnieć o relacji Adriana z Sydney. Mogę tylko powiedzieć, że czasami płakałam, a czasami się śmiałam. Jednak i tak moje serce pozostaje rozbite.

Podsumowując, Złota lilia mi się spodobała i mogę śmiało stwierdzić, że lubię twórczość Mead. Jeśli znacie i lubicie jej powieści, ta recenzja nie jest wam tak naprawdę do niczego potrzebna. Ja z czystego sentymentu nigdy nie byłabym w stanie porzucić tej serii. Zresztą, łączy mnie z nią więcej niż tylko sentyment. Możecie więc być pewni, że wkrótce usłyszycie o Magii indygo.


Ocena: 7/10.

niedziela, 17 maja 2015

"Alex" (rec. 99)


Tytuł: Alex
Tytuł oryginału: Alex
Seria: Camille Verhoeven
Autor: Pierre Lemaitre
Tłumaczenie: Joanna Polachowska
Wydawnictwo: MUZA SA
Liczba stron: 352
Data wydania: 13 listopada 2013












Pierre Lemaitre jest francuskim pisarzem i autorem scenariuszy. Debiutował w 2006 roku. Został laureatem nagrody Prix Goncourt oraz CWA International Gagger za najlepszy kryminał 2013 roku - Alex, jego pierwszą powieść przetłumaczoną na język angielski.


Kim tak naprawdę jest Alex?
Piękną, zgrabną kobieta, nieznajomą, której nikt nie umiał odnaleźć. Została uprowadzona, skatowana i doprowadzona na skraj człowieczeństwa przez człowieka, którego nie znała, z którym nie miała prawdopodobnie nic wspólnego. Nieznajomy zostawił ją nagą, pozbawioną jedzenia w wiszącej pod sufitem klatce, w której Alex nie mogła ani usiąść, ani wyprostować się. Wkrótce do klatki zaczęły zaglądać głodne szczury...
Gdy Camille Verhoeven i policja odnajdują miejsce, w którym tajemniczy mężczyzna urządził Alex piekło, dziewczyny już tam nie ma. Postanowiła uratować się sama. Okazała się inteligentniejsza od swojego kata. To osoba, która niczego nie wybacza i nikogo nie zapomina.


Alex, czyli wielowątkowa, nieprzewidywalna, mroczna, brutalna, wyrazista i niezapomniana historia ofiary i kata... kata i ofiary. Bo... nigdy do końca nie wiadomo, kto jest kim.
Dawno nie czytałam tak zaskakującej i starannie rozplanowanej, rozdział po rozdziale, książki. Autor gra nam na uczuciach, porusza i robi w konia. Tak naprawdę aż do końca nie wiemy, o czym właściwie opowiada ta powieść i, przede wszystkim, kto jest katem, kto jest prawdziwym czarnym charakterem.

Cieszę się, że książka została poświęcona przede wszystkim poczynaniom tytułowej bohaterki. Choć opowieść jest prowadzona z dwóch perspektyw - Alex oraz Camille Verhoevena - to komisarza było mimo wszystko niewiele, owszem, wspominał o swoim życiu osobistym, o zmarłej matce i zamordowanej żonie, ale wiele rozdziałów sam Camille oddał Alex. Niektórych może irytować wspominanie zmarłej ukochanej Camille, ale dla mnie było to odskocznią od ciągłych tajemnic i zwrotów akcji, dzięki temu nie wybuchłam z emocji.

Alex napisana jest niemal doskonałym stylem. Prostym, lecz dobitnym.

Alex to jedna z lepiej zbudowanych postaci, z wyjątkowo wyrazistym charakterem i świetnie skonstruowaną psychiką. To starannie wypracowana postać, postać nieodgadniona, intrygująca i tajemnicza, aż do samego końca. Jest zabójczo inteligentna, bystra i chytra. Mogę ją określić jako jedną z moich ulubionych bohaterów wszech czasów.

Podsumowując, oczekiwałam od tej książki bardzo wiele i dostałam jeszcze więcej. Alex jest niebanalnym, porywającym i zaskakującym thrillerem, który na kilka godzin dostarczy wam niemałych wrażeń. Akcja jest świetnie skonstruowana, bohaterowie są trójwymiarowi, styl pisania - prosty, acz świetny. Polecam!

*O, i jeszcze coś na koniec. Nie czytajcie opisu Alex na lubimyczytac.pl Po prostu tego nie róbcie. Zepsujecie sobie całą przyjemność płynącą z czytania tej książki.

Ocena: 9/10.

piątek, 8 maja 2015

"Lot sowy" (rec. 98)


Tytuł: Lot sowy
Tytuł oryginału: Owlflight
Seria: Lot sowy (tom 1)
Autorzy: Mercedes Lackey, Larry Dixon
Tłumaczenie: Katarzyna Krawczyk
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 358
Data wydania: 2015











Mercedes Lackey jest amerykańską pisarką, autorką cyklu fantasy Kroniki Valdemaru, do którego należy trylogia rozpoczynająca się Lotem sowy. Pozostałe dwa tomy to Owlsight i Owlknight. Larry Dixon to mąż Mercedes Lackey. Razem z nią stworzył trylogie o Wojnach Magów oraz o Sowim Magu. Dixon zajmuje się również tworzeniem grafik fantasy. 



Darian jest sierotą, którego mieszkańcy wioski zmusili do stażu u czarodzieja, Justyna. Rodzice chłopaka byli myśliwymi, którzy w Lesie Pelagirskim łapali stwory zmienione przez magiczne burze i sprzedawali ich skóry. Mieszkańcy wioski nigdy nie obdarzali ich szacunkiem - po ich śmierci Darian stał się wyrzutkiem. Nienawidzi magii, choć wszyscy wokół mówią mu, że ma talent. Często ucieka do lasu, gdzie może w samotności przeżywać swoją żałobę.

Pewnego dnia jego wioskę najeżdżają barbarzyńcy. Darian ucieka do lasu. Tam przed brutalnymi najeźdźcami ratuje go Sokoli Brat. Jeden z ludzi, których wszyscy się obawiali, o których krążyły legendy...



Najpierw przeczytałam wielki napis na odwrocie książki. "Chłopiec, który nie ma nic, sięga po moc, żeby zmienić świat". Uśmiech natychmiast zszedł mi z twarzy.

Niestety, chyba jestem już za stara na takie książki. Totalnie nieodpowiedzialny, niedojrzały główny bohater, który myśli tylko o tym, jaki jest biedny, jak mieszkańcy wioski go skrzywdzili, jak ich wszystkich nie znosi. Bardzo przeciętna fabuła, dialogi strasznie sztuczne, świat nie jest tak niezwykły i intrygujący jak ten, w którym chciałam się znaleźć, otwierając tę książkę. Lot sowy jest zdecydowanie skierowany do młodszych czytelników. Ja chyba mogę oczekiwać czegoś innego.

Niesamowicie irytował mnie styl, jakim napisana jest ta książka. Nijaki, sztuczny, zbyt prosty. Dialogi były puste. Nie znalazłam ani jednego zdania, które było naturalne, które mogłabym usłyszeć na ulicy.
Po jakimś czasie po prostu nie chciałam czytać tej książki. Męczyło mnie to.

Magia została w tej książce zepchnięta gdzieś w otchłań zapomnienia. Sokoli Bracia czasami jej używali, lecz Darian nie sięgnął po moc, by zmienić świat. Tak naprawdę nie robił prawie nic poza ciągłym marudzeniem, denerwowaniem się i płakaniem. Tak, stracił rodziców. Tak, stracił ludzi, których znał przez całe życie. Ale irytowało mnie, że wspominał o tym w każdym zdaniu. Ta książka to tylko ciągła złość głównego bohatera na otaczający go świat.

Podsumowując, ta powieść... po prostu mi się nie spodobała. Męczyło mnie czytanie jej, akcja początkowo mnie nudziła, bohaterowie denerwowali, a styl pisania po prostu dołował. Nie chcę już do niej wracać. Po prostu nie polecam.

Ocena: 3/10.

Serdecznie dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka za możliwość przeczytania tej powieści!


*

Trzy słowa na koniec. Wybaczcie, że czekaliście na tę recenzję niemal miesiąc. Tak jak wspominałam powyżej, dzięki tej książce straciłam zapał do czytania. Jednak zaraz po skończeniu jej sięgnęłam po Alex i na nowo odkryłam radość z czytania! Recenzja już wkrótce ;)

niedziela, 12 kwietnia 2015

"Kroniki Amberu t. 1" (rec. 97)


Tytuł: Kroniki Amberu t. (1-5)
Tytuł oryginału: Nine Princes in Amber, The Guns of Avalon, The Sign of the Unicorn, The Hand of Oberon, The Courts of Chaos
Seria: Kroniki Amberu
Autor: Roger Zelazny
Tłumaczenie: Blanka Kwiecińska-Kuczborska, Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 640
Data wydania: 2 lutego 2015







"Nikt nie kradnie książek, oprócz przyjaciół"

Roger Zelazny, znany również jako Harrison Denmark, był amerykańskim pisarzem fantasy i science fiction. Został oznaczony nagrodą Nebula trzykrotnie, a nagrodą Hugo sześciokrotnie. Napisał 150 opowiadań oraz 50 powieści. Kroniki Amberu to seria zawierająca dziesięć tomów.

"Popełniasz błąd, Eryku, uważając się za kogoś niezbędnego. Cmentarze są pełne ludzi niezastąpionych"

Corwin zapomniał, kim jest, skąd pochodzi, jaką niesie za sobą przeszłość. Gdy budzi się w szpitalu, nie pamięta niczego. Nie wie, że spędził na Ziemi wiele stuleci nieświadom swego pochodzenia. Wie tylko, że ktoś próbował go zabić.
Corwin dąży do odzyskania pamięci, ukrywając, że tak naprawdę nie wie, kim jest. Zwraca się do swojego rodzeństwa, a jego brat Random proponuje, że zabierze go do miejsca, które pozwoli mu przypomnieć sobie przeszłość - Rebmy. Tam Corwin uświadamia sobie, że jest prawowitym następcą tronu Amberu - jednego z dwóch prawdziwych światów, których nie można zniekształcić. Ojciec Corwina, król Oberon, zniknął i zostawił tron pusty. Jego dzieci zaczynają walkę o władzę.



Dziewięciu książąt Amberu. Karabiny Avalonu. Znak Jednorożca. Ręka Oberona. Dworce Chaosu.
Pięć tomów niesamowitych historii świata pełnego wojny, nieufności i mroku. Niezapomniane krainy i stwory, intrygi, nienawiść między rodzeństwem. Wszystko dokładnie zaplanowane, spomiędzy wszystkich ran i skaleczeń wydziera się smutny lub szczęśliwy los tego, kto je otrzymał. Pełno tu śmierci, jadu i klątw, ale może już nie chodzi tylko o chęć zawładnięcia tronem, Amberem i wszystkim, czym rządzi? Kto jest tu dobry, kto zły? Komu masz zaufać, gdy nie wiesz, który z nich jest tym, który wbił ci nóż w plecy?

Jeżeli mam oceniać całość, to Kroniki Amberu są kawałkiem bardzo dobrej fantastyki. Jeżeli mam oceniać poszczególne części, to niektóre były przeciętne, niektóre wprost fantastyczne. Rodzeństwo Corwina to niezłe łobuzy, nigdy nie wiadomo, kim tak naprawdę są, kogo kryją za swoimi maskami. Polubiłam chyba tych najpodlejszych, najbardziej szalonych, najbardziej nieprzewidywalnych. Mam nadzieję, że spotkam ich w kolejnych tomach.

Zelazny po prostu opowiada, dokładnie opisuje wszystkie przemiany w Cieniu, każdy krajobraz, każdą najdrobniejszą zmianę. Światy, które stworzył, są piękne, ale i niebezpieczne, kolorowe, dziwne, niezbadane. Historia Corwina w światach takich jak Avalon czy Lorraine jest ciekawa, ale to chyba właśnie w Amberze rozgrywa się prawdziwa, właściwa opowieść. Dworce Chaosu są światem, który spośród wszystkich egzotycznych krain chyba najbardziej zapadł mi w pamięć. Część, w której je poznałam - Dworce Chaosu - są moją ulubioną książką z tej serii.

Kroniki Amberu to naprawdę niesamowita seria, która inspirowała takich autorów jak George R. R. Martin czy Neil Gaiman. Czysta fantastyka, wspaniała przygoda, niebezpieczna gra o tron, intrygi, kłamstwa, trwający od zawsze konflikt między rodzeństwem, ukryci wrogowie... Ja dałam się w ciągnąć!

Ocena: 7/10.

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka!

czwartek, 12 marca 2015

Moi ulubieni autorzy.

Każdy ma swoich ulubionych autorów. Każdy ma kogoś, na kogo nową powieść czeka i jest jej ciekawy. Każdy ma kogoś, kogo twórczość mógłby przyswajać raz za razem.
Postanowiłam w tym poście wyróżnić kilku autorów, dzięki którym polubiłam czytanie/nowe gatunki lub których książki po prostu wzbudzają we mnie wiele emocji i chętnie do nich wracam. Kolejność jest przypadkowa.


Carol Rifka Brunt

Podziwiam tę autorkę za jej jedyną powieść. Najlepsze, najbardziej poruszające Powiedz wilkom, że jestem w domu. Pióro tej autorki sprawiło, że pękło mi serce. Brunt potrafiła stworzyć rzeczywiste osoby, których nigdy nie będę potrafiła nazwać "postaciami książki".


Markus Zusak

Złodziejka książek oraz Posłaniec. Mistrzostwo. Podziwiam Zusaka za to, że potrafił napisać dwie zupełne inne książki dwoma zupełnie innymi stylami... i wyszło mu to równie dobrze. Obie powieści są piękne i niezwykłe.

Katarzyna Mlek

Przeczytałam tylko jedną książkę tej autorki - Zapomnij patrząc na słońce - ale to właśnie ona podbiła moje serce. Ta powieść jest po prostu wspaniała, choć brutalna, okrutna, chora. Ale to właśnie czyni ją prawdziwszą. Nigdy nie zapomnę emocji towarzyszących mi przy czytaniu Zapomnij..., emocji, które zostały ze mną na długo po przeczytaniu i które nadal gdzieś czają się w moim sercu.



Stephen King

Nikogo chyba nie dziwi, że Mistrz Horroru zagościł na mojej liście. I choć przeczytałam zaledwie kilka powieści Kinga, mogę śmiało stwierdzić, że uwielbiam jego styl i klimat jego książek. Jestem pełna podziwu za Misery, za Wielki Marsz chylę czoła, a to tak naprawdę początek mojej przygody z piórem Kinga...


Jack London

Biały Kieł był jedną z pierwszych książek, jakie przeczytałam w życiu. Pierwszą, która sprawiła, że się wzruszyłam, że się śmiałam, że chciałam czytać dalej. I choć przeczytałam tylko jedną powieść tego autora, za bardzo kocham Białego Kła, żeby nie umieścić Jacka Londona na liście moich ulubionych autorów. Ta książka jest przepiękna.


Charlotte & Anne & Emily Brontë

Posiadam już sporą kolekcję książek sióstr Brontë i przyznaję, że uwielbiam ten stary, piękny styl. Każda książka napisana przez siostry to perełka wypracowana do ostatniego szczegółu. Wichrowe Wzgórza to mój faworyt, choć wszystkie inne powieści sióstr kocham równie mocno.

A jacy są wasi ulubieni autorzy? :)


**

Przepraszam za nieobecność, ale ostatnie dni były dla mnie wyjątkowo trudne. Postaram się w najbliższym czasie napisać jakąś recenzję.


sobota, 28 lutego 2015

"Oskar i Pani Róża" (rec. 96)


Tytuł: Oskar i pani Róża
Tytuł oryginału: Oscar et la dame Rose
Seria: -
Autor: Éric-Emmanuel Schmitt
Tłumaczenie: Barbara Grzegorzewska
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 88
Data wydania: 7 listopada 2011











"Codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy"

Éric-Emmanuel Schmitt jest francuskim dramaturgiem, eseistą, powieściopisarzem, z wykształcenia filozofem. Swoją pierwszą powieść napisał w wieku jedenastu lat. Jest znany głównie jako twórca teatralny. Oskar i pani Róża to jedna z jego najbardziej znanych i cenionych powieści.

"Bo są dwa rodzaje bólu, Oskarku. Cierpienie fizyczne i cierpienie duchowe. Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe się wybiera"

Oskar to dziesięcioletni chłopczyk chory na raka. Od jakiegoś czasu mieszka w szpitalu. Przyjaźni się tam z wolontariuszką, którą nazywa ciocią Różą. Kobieta ma za sobą karierę zapaśniczki i wiele ciekawych i zabawnych historii. Pewnego dnia Oskar dowiaduje się, że zostało mu tylko dwanaście dni życia. W ciągu nich próbuje przeżyć wszystkie lata, których już nie otrzyma.

"Zapominamy, że życie jest kruche, delikatne, że nie trwa wiecznie. Zachowujemy się wszyscy, jakbyśmy byli nieśmiertelni"

Króciutka opowieść, która przypomina, że wszyscy przeminiemy, że wszyscy zostajemy tu tylko na chwilę. Że warto wykorzystać każdy dzień, który mamy. Że warto oglądać świat, widząc go niby po raz pierwszy. Że wszyscy kiedyś umrzemy, ale nie powinniśmy się tak tym przejmować, tylko zrobić wszystko, żeby przeżyć nasze życie tak jak należy.

O chłopcu, który jednego dnia stawał się starszy o dziesięć lat, o wierze w Boga, któremu Oskar na początku nie ufał, lecz powoli odkrywał go w każdym swoim liście. O miłości, przemijaniu, wybaczaniu i umieraniu. W tej książce jest wiele mądrości, wiele prawdy zamkniętej w osiemdziesięciu stronach pięknej, uniwersalnej, ponadczasowej historii.

Ta książka jest króciutka, napisana dziecięcymi, krótkimi zdaniami. Czyta się ją przez chwilę, jakby była tylko krótką myślą, snem. Ale zostaje na długo.
Czuję się dziwnie, jakbym wcale nie przeczytała tej książki. Ona jakby tylko przemknęła obok mnie. Zaczęłam czytać, minęła minuta i już skończyłam. Ale podczas tej minuty zrozumiałam.

Ta recenzja będzie równie krótka jak ta książka. Czytajcie Oskara i panią Różę, jeśli chcecie. Warto.

Ocena: 8/10.

czwartek, 12 lutego 2015

"Powiedz wilkom, że jestem w domu" (rec. 95)


Tytuł: Powiedz wilkom, że jestem w domu
Tytuł oryginału: Tell the Wolves I'm Home
Seria: -
Autor: Carol Rifka Brunt
Tłumaczenie: Marcin Sieduszewski
Wydawnictwo: Grupa Wydawnicza Foksal
Liczba stron: 400
Data wydania: (rok) 2015













"Nie byłam zainteresowana piciem piwa i wódki, paleniem papierosów czy resztą rzeczy, których według Grety nie jestem sobie w stanie wyobrazić. Nie chcę ich sobie wyobrażać. Każdy może je robić. Ja chcę wyobrażać sobie fałdki w czasie, lasy pełne wilków oraz ponure wrzosowisko o północy. Marzą mi się ludzie, którzy nie potrzebują seksu, żeby móc się kochać. Ludzie, którzy całują się tylko w policzki"

Carol Rifka Brunt to amerykańska pisarka. Powiedz wilkom, że jestem w domu to jej debiut. Książka szybko została okrzyknięta jedną z najlepszych książek młodzieżowych (młodzieżowych?!) m. in. przez "The Wall Street Journal" oraz "O: The Oprah Magazine". W 2013 r. Brunt została wyróżniona YALSA Alex Awards.

"Na kolanach trzymałam niewielki pakunek owinięty w błękitny papier z motylami. Nie otworzyłam go od razu, bo trochę strasznie było otrzymać coś od człowieka, który już nie żył. Zwłaszcza kogoś, kogo się kochało. Otwieranie prezentu od żywej osoby wydawało się wystarczająco przerażające. Zawsze istniała możliwość, że podarunek będzie do tego stopnia chybiony, tak kompletnie niezwiązany z rzeczami, które lubisz, iż stanie się jasne, że ten ktoś w ogóle cię nie zna. Byłam przekonana, że prezent od Finna nie okaże się taki. Przerażała mnie pewność, że będzie idealny - całkowicie, kompletnie idealny"

June nigdy nie kochała kogoś równie mocno jak wujka Finna. Gdy zabiło go AIDS, razem z nim odszedł cały jej świat, wszystkie wspomnienia, które dzieliła ze swoim najlepszym przyjacielem. June nie może odnaleźć się w rzeczywistości bez Finna, który przed śmiercią namalował portret, który przedstawia ją i jej starszą siostrę Gretę. June i Greta były kiedyś nierozłączne, ale to wrażenie już dawno gdzieś znikło. Dziewczyna musi znosić wredne komentarze siostry, która wydaje się chcieć tylko jak najgłębiej ją zranić.
June na pogrzebie wujka spotyka tajemniczego mężczyznę, który, jak mówi jej Greta, jest mordercą. Zaraził Finna AIDS. 
Kilka dni później ten sam mężczyzna proponuje jej spotkanie. June zgadza się. Wkrótce dowiaduje się, że nie była jedyną osobą bliską Finnowi...

"Nie wydaje mi się, żeby Bóg mógł stworzyć chorobę, która zabija ludzi tak dobrych jak Finn, a jeśli tak właśnie było, to nie ma mowy, żebym miała oddawać mu cześć"

Chciałam napisać recenzję godną tej książki. Teraz wiem, że to niemożliwe.

Na początku chciałabym podziękować Martynie z bloga Post Meridiem za polecenie mi tej książki. Oszczędziłaś mi wiele czasu, w którym poszukiwałabym tej jedynej książki, którą mogę czytać w kółko i w kółko. Dziękuję.

Chyba nigdy nie zżyłam się tak z bohaterami. Chyba nigdy tak nie płakałam przy żadnej książce. I nie chodzi o to, że słowa zamazywały mi się przed oczami. To zdarzało się kilka razy. Nie mogłam czytać dalej, bo książka wypadała mi z ręki, a ze mnie wydobywał się szloch, który momentalnie przypominał krzyk.
Ta książka jest jedyną powieścią, która równocześnie potrafi tak mnie uszczęśliwić i tak mnie zasmucić. June, Finn, Toby, Greta przestali dla mnie żyć w tej książce. Żyją we mnie, w moich wspomnieniach, sercu, każdej kości. Będę ich dźwigać przez całe życie. A gdy umrę, dopiero wtedy umrą, razem ze mną. Dla tych, którzy ich nie poznali staną się znowu tylko zwykłymi bohaterami, którzy nigdy nie wyszli poza ramy książki, w której zostali stworzeni.

Ten tytuł jest wyjątkowo piękny, prawda? Powiedz wilkom, że jestem w domu. Uwielbiam rozkoszować się tymi słowami, słuchać, jak w mojej głowy wypowiadają je głosy June, Finna, Toby'ego... To jeden z tytułów, których nie zrozumie się na początku. Do których zrozumienia trzeba dążyć, ale nigdy się nie zgadnie, jakie mają znaczenie. Powiedz wilkom, że jestem w domu...

Tak naprawdę nie ma słów, którymi mogłabym opisać to, co czuję do tej książki, do jej bohaterów, każdego zdania, każdego słowa. Nigdy nie znajdę odpowiednich słów. Może jeszcze długo będę ich szukać, rozpaczliwie będę ich potrzebowała, gdy ktoś zapyta mnie o tę książkę. Żadne słowa nie odzwierciedlą tego, co znalazłam w tym dziele. Wiem też, że już zawsze będę wracać do tej powieści. Czytać ją raz za razem, szukać czegoś, czego nie zauważyłam, a co mogłoby stanowić część tej historii. Szukać słów po ostatniej stronie, szukać czegoś, co byłoby dalszym ciągiem. I choć nie chcę się z tym pogodzić, wiem, że dalszego ciągu nie ma. Wiem, że to, czego będę szukać, nigdy nie zostało i nie zostanie napisane.

Wydaje mi się, że nadal nie opisałam tu wszystkiego, co jest związane z moimi odczuciami. Może wcale nie chcę tego opisywać. Jest to piękne takie, jakim jest i nie chcę tego ubierać w żadne słowa. Nie wiem, czy mam polecić wam tę książkę. Jest piękna, niezwykła i boleśnie prawdziwa, ale czy te słowa odzwierciedlą wnętrze Powiedz wilkom, że jestem w domu? Nie. Ta książka jest oceanem - głębokim i nieskończonym.
Nie chcę polecać wam tej książki. Naprawdę nie chcę. Bo choć to zdecydowanie najlepsze, co przeczytałam w życiu, nie chcę skazywać was na to, co ja przeżyłam.
Ta książka najpierw skradła, a potem złamała mi serce. I będzie tak robić za każdym razem.

Ocena: 10/10.

wtorek, 10 lutego 2015

"Król Kruków" (rec. 94)


Tytuł: Król Kruków
Tytuł oryginału: The Raven Boys
Seria: The Raven Cycle (tom 1)
Autor: Maggie Stiefvater
Tłumaczenie: Małgorzata Kafel
Wydawnictwo: Uroboros/Grupa Wydawnicza Foksal
Liczba stron: 496
Data wydania: 19 czerwca 2013










"Niektóre sekrety odsłaniają się tylko przed tymi, którzy są ich warci"


Maggie Stiefvater jest amerykańską pisarką powieści dla młodzieży i fantasy. W Polsce znana jest z serii Wilkołaki z Mercy Falls (Drżenie, Niepokój, Ukojenie), Wyścigu śmierci oraz Króla Kruków, który jest początkiem serii o legendarnym Glendowerze.

"Moje słowa jeszcze nie chcą mnie słuchać, więc spróbuję używać tych, które słuchają ciebie"


Blue pochodzi z rodziny wróżek. Wie, że przez to jej życie nigdy nie będzie normalne - od dzieciństwa każdy, kto jej wróżył powtarza, że dziewczyna zabije tego, kogo pocałuje. Blue, choć sama nie posiada daru przepowiadania przyszłości, potrafi wzmocnić umiejętności innych. Przez to wiele razy brała udział w różnych, nie do końca zrozumiałych dla niej niezwykłych sytuacjach. Podczas jednej z nich zobaczyła ducha. Jedynego ducha, którego mogła zobaczyć. Ducha tego, kogo kochała lub kogo zabiła.
Gansey, Adam, Ronan i Noah to przyjaciele z elitarnej szkoły Aglionby. Od kilku lat obsesyjnie szukają tajemniczych linii mocy - nazywanych również drogą umarłych - oraz Króla Kruków - Glendowera, który, według legendy, odpoczywa gdzieś i jest gotów dać temu, kto go obudzi, wszystko, czego ten zechce.
Gdy drogi Blue i czwórki przyjaciół się przecinają, w ich miasteczku zaczyna się dziać coś niezwykłego...

"Krzyczą tylko ci ludzie, którzy mają zbyt ubogie słownictwo, żeby szeptać"


Ta tajemniczość i mroczność, której się po tej książce nie spodziewałam. Rytuały, związane z nimi ofiary, przepowiednie, duchy, magia lasu, w którym drzewa szepczą, w którym czas przestaje istnieć. 
Tak, tak... kompletnie dałam się wciągnąć.

Szczerze mówiąc, nie podejrzewałam, że Król Kruków aż tak mi się spodoba. Zapowiadało się na kolejną przeciętną powieść dla młodzieży, która nic do mojego życia nie wniesie, będzie tylko wspaniałym "odmóżdżaczem".
Nie. To najgłupsze stwierdzenie, jakim mogłabym określić tę książkę.
Król Kruków jest świetną powieścią dla młodzieży, napisaną bardzo przyjemnym i lekkim stylem, dzięki któremu pochłania się ją natychmiastowo. Możemy w niej spotkać bardzo wyraziste postacie, z którymi bardzo łatwo można się związać. Fabuła jest ciekawa - nie mogłam się oderwać od historii rozgrywającej się w tajemniczej Henrietcie, której klimat mnie urzekł. Słowem, dobra książka.

Postacie są bardzo dobrze wykreowane. Nie, to za mało. Są bardzo ludzkie. Mają wiele wad, wiele zalet, różne charaktery, które doskonale się dopełniają. Polubiłam Ganseya, Adama, Ronana, Noaha i Blue. I Persefonę, nawet Callę... To dużo, bardzo dużo. Rzadko zdarza się, bym w powieści skierowanej do młodzieży nie znalazła kogoś wyjątkowo irytującego bądź kogoś tak idealnego i nierzeczywistego, jak to tylko możliwe. 
Wielki plus dla pani Stiefvater za stworzenie tych bohaterów i nadanie im ich wyjątkowych cech.

Przyjaźń między Ganseyem, Adamem a Ronanem (ominę tu Noaha, który jednak nie był związany z tą trójką tak mocno) jest idealna. Nie w ten przesłodzony, wyimaginowany sposób. Ta przyjaźń jest tak mocna, tak potężna, tak głęboka. Wiem, że oni zrobiliby dla siebie wszystko. Pomimo różnic, pomimo przepaści majątkowej, byli dla siebie najważniejsi na świecie. Porozumiewali się bez słów, wspierali się nawzajem, wybaczali sobie wszystko, bo potrafili to zrozumieć. To była prawdziwa magia tej powieści.

Chętnie sięgnę po kolejny tom tej serii. Król Kruków nie jest powieścią doskonałą, bo choć tak ją zachwalam, czegoś mi w niej brakowało. Bo wiem, że inna książka mogłaby wzbudzić u mnie więcej emocji, mogłaby przekazać mi więcej. Ale ta książka jest bardzo dobra, wiedzcie o tym. Styl pani Stiefvater mnie urzekł - czasami zdawało mi się, że płynę przez tę lekturę, przewracam stronę za stroną, a czas stoi, i stoi, i stoi...

Ocena: 7/10.

niedziela, 8 lutego 2015

Zombie Apocalypse Book Tag :)


Może niektórzy wiedzą, co dzisiaj wam zaprezentuję :) W tym tagu chodzi o to, by stworzyć swoją drużynę do walki z zombie. Jej członkowie to oczywiście książkowe charaktery :)

  1. Wybieramy pięć książek.
  2. Wybieramy/losujemy kolejność książek.
  3. Otwieramy na dowolnej stronie.
  4. Pierwsze imię, które zobaczymy, będzie imieniem członka naszej drużyny.

Ja wybrałam następujące książki:
  • GONE: Niepokój
  • Nowa Ziemia
  • Gra o tron
  • Wirus
  • Gniew króla
Starałam się wybrać książki fantastyczne, której postacie najlepiej pasują do tego tagu i książki, których bohaterów najlepiej pamiętam. Starałam się również, by były dość znane.
Więc... losujemy!

Pierwsza książka to Gniew króla.


1. Osoba, która pierwsza zginie

Leo - w sumie nie podejrzewałabym, że Leo zginie, a wielkim zaskoczeniem jest to, że zginie pierwszy. Ale niezbyt go lubiłam, więc może być!




2. Osoba, której podstawisz nogę, żeby uciec przed zombie

Lily - szczerze mówiąc, trochę mi jej szkoda, przydałaby się w drużynie do walki z zombie. 




Kolejna książka to Gra o tron.


3. Pierwsza osoba, która zamieni się w zombie

Arya - jest to jedna z niewielu postaci z Gry o tron, której mogłabym zaufać! W dodatku bardzo ją lubiłam. No, ale przynajmniej jest to jedna z postaci z Gry o tron, której nie musiałabym się bardzo obawiać po przemianie w zombie.


4. Osoba, która podstawi nogę tobie, żeby uciec przed zombie

Ned - kurczę... nie spodziewałabym się tego, ale... no cóż... dzięki, Ned.




Następnie wylosowałam GONE: Zniknęli.


5. Drużynowy idiota

Jack - czyli Komputerowy Jack. Nie sądzę, żeby ktoś kiedykolwiek mógł go nazwać idiotą. 





6. Mózg drużyny

Sam - może nie jest on najbystrzejszy, ale sądzę, że mógłby opracować strategię. Jednak wolałabym, żeby mózgiem był ktoś inny...



Czwarta książka to Wirus.


7. Drużynowy medyk

Nora - była członkiem ekipy z Centrum Zwalczania i Prewencji Chorób, co brzmi dobrze. Według mnie mogłaby spokojnie poradzić sobie z zombie, a osadzenie jej w roli medyka jest chyba najodpowiedniejszym wyborem.



8. Ekspert od broni

Eph - wolałabym zobaczyć w tej kategorii Setriakiana, ale Eph też daje radę.




Ostatnia książka to Nowa Ziemia.


9. Awanturnik

Pressia - według mnie Pressia nie jest awanturniczką. Ale kto wie, jaka stałaby się, gdyby w jej świecie dodatkowo zaatakowały ją zombie.


10. Kapitan drużyny

Lyda - liczyłam, że to będzie El Capitan, ale lubię Lydę, choć nie wiem czy poradziłaby sobie z rolą kapitana drużyny. Przecież całe życie spędziła w Kopule i nie jest przyzwyczajona do życia w ciągłym strachu przed żywymi trupami.



Moja drużyna, z którą wyruszę przeciwko zombie jest... całkiem niezła. Może przeżyjemy przez kilka dni, tygodni, może nawet miesięcy. Chyba najbardziej zadowolona jestem z Nory i Epha, a Neda nawet nie będę komentować. Największą głupotą jest chyba nazwanie Jacka drużynowym idiotą :)

Bardzo dobrze się bawiłam przy robieniu tego tagu. Właśnie takich postów możecie się spodziewać w najbliższym czasie :)
Zachęcam do stworzenia swojej własnej drużyny do walki z zombie - jestem bardzo ciekawa, z kim wy będziecie walczyć!

wtorek, 3 lutego 2015

Recenzja "Na drugą stronę".


Tytuł: Na drugą stronę
Tytuł oryginału: Crossing over
Seria: Kroniki Duszorośli (tom 1)
Autor: Anna Kendall
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 438
Data wydania: 14 lipca 2014











"Ciemność...
Chłód...
Ziemia wypełniająca mi usta...
Robaki w moich oczach...
Gleba więżąca moje obdarte z ciała ręce i nogi..."

Anna Kendall to pseudonim literacki Nancy Kress, amerykańskiej autorki wielu powieści science fiction i fantasy. Zaczęła pisać, gdy zajmowała się wychowywaniem dzieci. Potem pisała w wolnym czasie, aż w 1990 roku pisarstwo stało się jej głównym zajęciem. Jej utwory były wielokrotnie nominowane i nagradzane.


Roger Kilbourne jest wykorzystywany przez swojego brutalnego wujka, Hartaha. Rodzice czternastolatka zginęli, choć nikt nie chce mu powiedzieć, jak. Roger posiada niezwykły dar - potrafi podróżować do krainy Umarłych i rozmawiać z niektórymi zmarłymi. To właśnie te umiejętności Harthah wykorzystuje, by zarabiać na zdesperowanych ludziach, którzy właśnie stracili kogoś bliskiego. 
Wujek bije i głodzi chłopaka, który postanawia od niego uciec. Gdy chłopcu wreszcie się to udaje, wplątuje się on w niezwykle niebezpieczną sprawę. By ratować życie zdobywa pracę w pałacowej pralni. Wszystko jednak się komplikuje. Roger zbliża się niebezpiecznie blisko do królowej Caroline, zakochuje się w lady Cecilii i zostaje wplątany w intrygi dworskie.


Na drugą stronę może nie jest książką górnych lotów, może nie wybija się na tle innych powieści z gatunku fantasy, ale jest przyjemną, dobrą lekturą, która zaskakuje i wciąga do swojego świata. Jest kilka minusów, ale i kilka plusów wynikających z czytania. Cała historia momentami wydaje się bardzo banalna, a kiedy indziej bardzo skomplikowana.

Postać Rogera - narratora i głównego bohatera - nie przypadła mi do gustu. Chłopak niekiedy wydawał się być bardzo dziecinny, a czasami stawał się nad wyraz dojrzały jak na swój wiek. Nie miał szacunku do siebie, był naiwny i cechowało go tchórzostwo - do czego sam się przyznawał. Często nie rozumiałam jego miłości do Cecilii i irytowało mnie, kiedy ciągle powtarzał, że jest taka słodka, piękna, niewinna, delikatna, niesamowita... choć, według mnie, Cecilia nie miała niczego poza swoją urodą.

Najbardziej spodobały mi się rozdziały dotyczące pobytu Rogera w pałacu. Królestwo zostało podzielone pomiędzy dwie królowe - starszą królową Eleanor i młodszą królową Caroline - ponieważ matka nie chciała oddać władzy swej córce, o której szeptają, że jest czarownicą. Sam fakt, że pałacem rządziły dwie monarchinie jest dla mnie dużym zaskoczeniem i niezwykle ciekawym elementem. Rywalizacja między królowymi również mi się spodobała.

Królowa Caroline i Matka Chilton to dla mnie jedyne interesujące charaktery. Wszystkie inne postacie były jednowymiarowe i szablonowe. Styl pisania pani Kendall jest mocno przeciętny, choć książkę czyta się bardzo szybko i lekko. Wrzosowisko Duszorośli to miejsce, do którego chętnie powróciłabym w następnych tomach Kronik Duszorośli. To miejsce prawdziwie mroczne i zagadkowe.

Na drugą stronę nie jest pozycją ani złą, ani bardzo dobrą. Jednak chętnie sięgnę po kolejne tomy tej serii, by poznać dalszy ciąg tej historii. Mam nadzieję, że pani Kendall miło mnie zaskoczy.

Ocena: 6/10.

Za możliwość przeczytania "Na drugą stronę" serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka!

piątek, 30 stycznia 2015

Trochę luźniej.




Więc... Witam. Prowadzę bloga niemal od dwóch lat, ale nigdy nie było takiego luźniejszego posta, w którym dałabym Wam okazję bliżej mnie poznać, w którym moglibyście się czegoś o mnie dowiedzieć.
Ostatni rok jest dla mnie kompletną porażką. Chodzi o ilość przeczytanych książek, o moją aktywność na blogu. Chcę to zmienić. Bardzo chcę to zmienić.
Ostatnio lepiej mi się pisze, niż czyta. Nie znajduję czasu na rozsiedzenie się na kanapie, wyciągnięcie jakiejś książki i zagłębienie się w opisanym w niej świecie. Czytanie kilku stron dziennie nie ma dla mnie sensu. Wtedy czytanie przestaje być przyjemnością, a przymusem. A tego nie chcę.
Mam teraz czas wolny, więc spróbuję to wszystko nadrobić. Zauważyłam, że coraz mniej osób zagląda na mojego bloga. To mnie martwi, lecz tak naprawdę to moja wina. Mam nadzieję, że uda mi się Was odzyskać :)

A teraz, tak jak napisałam wcześniej, macie okazję dowiedzieć się o mnie czegoś więcej :)

Jak pewnie większość z Was wie, mam na imię Maja. Bardzo lubię czytać, lecz moją prawdziwą miłością jest pisanie. Piszę dla siebie - dzięki temu mogę wyrazić to, co czuję i stworzyć coś, z czego jestem dumna. To naprawdę niesamowite uczucie.
Jestem perfekcjonistką. Zazwyczaj patrzę na świat optymistycznie, jednak czasami zdarzają mi się gorsze chwile. Ciągle brakuje mi czasu. Próbuję cieszyć się codziennością, bo właśnie w tej zwyczajności odnajduję ostatnio wiele przyjemności. Życie traktuję jako przygodę i wierzę, że warto robić to, czego się boimy. Pokonywanie słabości jest jednym z najlepszych, co może mnie w życiu spotkać.


W swojej biblioteczce mam około dziewięćdziesiąt książek. Jest ich równocześnie za mało i za dużo. Jak każdy z Was wie, książek nigdy za wiele, ale ciągle rośnie mi lista książek "do przeczytania". Myśl, że mogę nie zdążyć przeczytać wszystkich książek, które mnie interesują, jest frustrująca. Uwielbiam zapach książek, ich dotyk i ich widok. Często siadam przed biblioteczką i po prostu patrzę sobie na moje książki. Książki są piękne. Jest w nich tyle emocji, tyle historii... to niesamowite, ile książki potrafią w sobie unieść.
Nie mam ulubionego gatunku literackiego. To, czy książka mi się spodoba, czy nie, zależy też od mojego nastroju. Preferuję książki o dynamicznej akcji, z ciekawymi bohaterami, o nieprzewidywalnym charakterze.
Więcej o moich książkach & moim sposobie czytania możecie przeczytać tutaj.

Teraz coś, co jeszcze nigdy się tu nie pojawiło. Możecie posłuchać piosenki, którą dla Was wybrałam :)


No i to chyba tyle. To był bardzo chaotyczny post, ale wreszcie mogłam się Wam wygadać.
Zapraszam do dyskusji :) O czym chcielibyście tutaj poczytać, czy macie pomysł na jakiś post, co mam tutaj zmienić? :)

Pamiętajcie, że jesteście dla mnie bardzo ważni i naprawdę cieszę się z każdego czytelnika, który odwiedza mojego bloga :)

wtorek, 27 stycznia 2015

Recenzja "Patriotów 41".


Tytuł: Patriotów 41
Tytuł oryginału: -
Seria: -
Autor: Marek Ławrynowicz
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 228
Data wydania: (rok wydania) 2014











Marek Ławrynowicz to polski poeta i pisarz, autor słuchowisk radiowych oraz scenarzysta filmowy. Należy do zespołu autorskiego powieści radiowej W Jeziorach i jest współautorem scenariusza serialu Blondynka.


Patriotów 41. Ulica, przy której stoi dom, który na zmiane umierał i odżywał wraz z jego mieszkańcami. Zbudowali go Żydzi, którzy zarazem po tym, jak Hitler przejął władzę w Niemczech, musieli opuścić dom i odbyć swój ostatni spacer w kierunku stacji kolejowej. Dom stał przez jakiś czas pusty, czasem ktoś odważył się w nim zamieszkać, by wkrótce zniknąć w nieznanych okolicznościach. W końcu zaczął powoli zapełniać się mieszkańcami, o których opowiada ta historia. Dzięki autorowi możemy obserwować ich porażki, sukcesy, życiowe zwroty i niespodziewane wydarzenia, które zmieniły ich świat.


Patriotów 41 to utwór niespodziewanie osobisty, momentami zabawny, momentami smutny, ale nad wyraz prawdziwy. Opisuje czasy powojenne takimi, jakimi były dla zwykłych ludzi, którzy w cieniu minionej wojny próbowali ułożyć sobie życie. Opowiada o czasach szczególnie dla Polski trudnych. Wiele bohaterów tej książki musi radzić sobie z myślami, że ich bliscy mogą nie wrócić z wojny. Właśnie ta całkowita utrata nadziei jest dla mnie najbardziej przykra, najbardziej niszcząca.

Bohaterowie są niezwykle różnorodni. Od Witkowej każącej wszystkim, by pierwsi mówili jej "dzień dobry" po niezwykle delikatną i piękną panią Julię. Przyznam, że z zaciekawieniem śledziłam ich losy. Każdej z postaci poświęcona była jakby osobna historia. Opowieści o wszystkich mieszkańcach tworzyły jednak spójną całość.

Zwróciłam uwagę również na to, że w domu wszyscy tworzyli jakby jedną rodzinę. Oprócz Witków, którzy okazali się okropnymi sąsiadami, wszyscy byli gotowi poświęcić się dla innych. Przykładem jest bodaj postać Wojtka, który nie poradziłby sobie bez pomocy Mamci i innych. Sama nie za dobrze znam osób, które mieszkają naprzeciwko. W domu przy ulicy Patriotów wszyscy jednak doskonale się znali.

Podsumowując, Patriotów 41 to bardzo dobra powieść. Może mnie nie zachwyciła, ale z pewnością świetnie się przy niej bawiłam. Chociaż opowieści o wojnie jest tam niewiele, przypadła mi ze względu na opisanie w niej tego zwyczajnego świata, zwyczajnych historii zwyczajnych ludzi. Polecam wszystkim, którzy lubią tego typu książki. Marek Ławrynowicz to świetny pisarz i na pewno się na nim nie zawiedziecie.

Ocena: 7/10.

Za możliwość zrecenzowania tej powieści dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka!