piątek, 29 sierpnia 2014

Recenzja "Domu Róży, Krýsuviku i Kołysanki dla wisielca".


Tytuł: Dom Róży, Krýsuvik i Kołysanka dla wisielca
Tytuł oryginału: -
Seria: -
Autor: Hubert Klimko-Dobrzaniecki
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 240
Data wydania: 10 czerwca 2013










"Znaleźliśmy się na płaskowyżu usłanym łubinem, kilometrami łubinu we wszystkich możliwych odcieniach niebieskiego. [...] zrozumiałem, że jestem świadkiem cudu, bo to było najpiękniejsze morze, jakie kiedykolwiek widziałem, bez wody i glonów, bez ryb i statków. Najpiękniejsze morze kołysało na swych łubinowych falach skrzypka, który grał, grał i grał"


Hubert Klimko-Dobrzaniecki jest filozofem, poetą, pisarzem, który urodził się w Polsce, a tworzył na Islandii. Był nominowany do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus, Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Mediów Publicznych "Cogito". W 2007 roku znalazł się na liście kandydatów do paszportów "Polityki". Obecnie pracuje nad filmem, który powstanie na podstawie jednej z jego powieści. Mieszka w Wiedniu.

"Kiedyś myślałem, że samobójcy to tchórze, że ten desperacki krok jest ucieczką przed życiem, przed jego problemami i przed odpowiedzialnością. A może samobójcy to ludzie, którzy wygrali w chińczyka z Panem Bogiem, rzucili kostką i kiedy tamten odwrócił głowę, dali dyla, zanim w swojej łasce pozwolił im umrzeć naturalnie lub w wypadku. Teraz wiem, że samobójcy to ludzie całkowicie wolni, a tym samym nieposłuszni, to odważni wariaci, którzy sami wybierają swoje miejsce i czas, ubiegają Pana Boga, prowadzą z Nim jeden do zera"


Dom Róży, Krýsuvik
Poznajemy Huberta. Hubert próbuje poukładać sobie życie w Islandii - spokojnym, pięknym miejscu, w którym żyje niewielu ludzi. Znajduje tam miłość - Agnieszkę, którą zobaczył pewnego dnia zapłakaną przy pomniku Sun Voyager. Agnieszka rodzi mu syna. Lecz dopiero gdy Hubert dostaje posadę w domu starców, zaczyna się opowieść.
Hubert opowiada o losach starych dusz, których nikt już nie potrzebuje. O ludziach, którzy dla swoich bliskich nie znaczą już kompletnie nic, których trzeba karmić, odprowadzać do toalety i kąpać, bo sami nie dają sobie rady. O śmierci, która codziennie odwiedza progi cuchnącego przytułku.
To właśnie w domu opieki Hubert poznaje panią Różę, delikatną niewidomą staruszkę, która go rozumie i ma do opowiedzenia swoją historię.

Kołysanka dla wisielca
Szymon jest pensjonariuszem islandzkiego zakładu dla psychicznie chorych. Mieszka w zielonym domku, choć rzadko można go tam spotkać. Wciąż krąży między mieszkaniem a oddziałem, walcząć i znów się poddając. Poznaje Huberta, który staje się dla niego przyjacielem, z którym może porozmawiać, który nie uzna go za dziwaka. Pokazuje mu swoje morze, pozwala mu usłyszeć swoją muzykę i odkryć świat, w którym czuje się bezpieczny.

"[...] jak żyć, to razem, a jak umierać, to też..."


Trzy opowiadania, które razem tworzą cudowną historię, pozbawioną jakiejkolwiek akcji, jej zwrotów i trzymających w napięciu fragmentów. Wręcz monotonna, lecz niezwykle prawdziwa i delikatna historia, w której główną rolę grają przemyślenia - niezwykle trafne i błyskotliwe, które rozumiem. Rozumiem każde słowo, które znalazło się w tej książce. Płaczę, myśląc o niej. I nadal trzymam w sobie obraz morza Szymona i porzuconych na plaży organków.

Książka to po części biografia autora, który rzeczywiście darował część swojego życia Islandii, pracował w domu starców, który okazał się strasznym, przygnębiającym miejscem i oddał jedno ze swoich opowiadań - Kołysankę dla wisielca Szymonowi Kuranowi, który był jego przyjacielem i któremu obiecał, że uwieczni go w jednej ze swoich opowieści.

Urzekł mnie styl autora. To, że potafi on go zmienić, tak jak zrobił to w Krýsuviku, przekazując rolę narratora zupełnie innej osobie. Przemawia do mnie język, którym operuje i to, że nie ma on w zwyczaju owijać w bawełnę. Czytając czuję, jakby próbował namalować coś słowami.

Trudno mi powiedzieć cokolwiek więcej o dziele Huberta Klimko-Dobrzanieckiego. Ta książka doprowadziła mnie do łez, sprawiła, że się uśmiechnęłam i zostawiła po sobie ślad. I choć powoli zapominam jej fabułę, to dokładnie pamiętam niektóre szczegóły, które zmieniły moje spojrzenie na świat. To chyba powinno wam wystarczyć.

Ocena: 8/10.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Recenzja "Misery".


Tytuł: Misery
Tytuł oryginału: Misery
Seria: -
Autor: Stephen King
Tłumaczenie: Robert P. Lipski
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 368
Data wydania: 26 marca 2009











"Bo pisarze pamiętają wszystko [...]. Zwłaszcza bolesne przeżycia. Rozbierz pisarza do naga, wskaż palcem na jego blizny, a on zaserwuje ci opowiastkę o najdrobniejszej z tych blizn. O tych większych napisze sporych rozmiarów powieść. Nie wymiga się amnezją. Dobrze jest mieć odrobinę talentu, jeżeli chcesz być pisarzem, ale tak naprawdę to tym, czego potrzebujesz, jest zdolność przypominania sobie"


Stephen King? Chyba każdy wie, o kim mowa.
Jeden z najsławniejszych pisarzy. Ikona literatury grozy. Autor ponad sześćdziesięciu powieści (dodam, że większość z nich zekranizowanych). Spod jego pióra wyszły książki, które przeszły do klasyki, m. in. Lśnienie, Miasteczko Salem, Podpalaczka. Pierwszą powieść - Carrie - napisał w 1974 roku. Kilka książek wydał pod pseudonimem Richard Bachmann.

"W książce wszystko poszłoby pewnie zgodnie z planem... ale w życiu, cholera, zawsze panował cholerny bałagan"


Paul Sheldon jest rozchwytywany na całym świecie. Swoją popularność zawdzięcza cyklowi o Misery Chastain - młodej romantyczce, której losy śledzą miliony kobiet czytujących tandetne romansidła. Sheldon ma jednak dosyć Misery i w swojej ostatniej powieści uśmierca ją. Ma nadzieję, że wreszcie będzie mógł zająć się poważniejszą literaturą.
Pewnego dnia mężczyzna ulega wypadkowi. Po prostu jechał po pijanemu i trochę za szybko. Gdy znalazła go była pielęgniarka, Annie Wilkes, leżał nieprzytomny w samochodzie, który rozbił się na kompletnym odludziu. Od razu wzięła go pod dach swojego domu.
Gdy Paul się budzi uświadamia sobie, że jest w obcym domu, stoi przed nim obca kobieta, a jego nogi są zmiażdżone. Czy nie powinien być w szpitalu? Nie, Annie na to nie pozwoli. Okazuje się, że wręcz ubóstwia ona jego dzieła poświęcone Misery Chastain. Początkowo kobieta opiekuje się pisarzem, daje mu jedzenie, przynosi tabletki przeciwbólowe...
Do chwili, gdy przynosi do domu ostatnią powieść Sheldona.

"Ten pomysł był na tyle szalony, że wydawał się całkiem sensowny"


Może zacznę od tego, że Misery to powieść dopracowana i głęboko przemyślana, w której każdy szczegół jest niemal wyszlifowany, która momentami powala na kolana lub wbija w fotel. Napisana z pomysłem, w mistrzowskim stylu, z bohaterami, którzy wydają się tak realni i żywi, z fragmentami, które naprawdę mrożą krew w żyłach. Misery to książka, od której nie da się oderwać, książka, która spełniła niemal wszystkie moje wymagania. A jej zakończenie jest bardzo dobre, nieprzewidywalne i nie do końca szczęśliwe.

Paul i Annie, duet doskonale wykreowanych ludzi z krwi i kości. Ludzi z zachwycająco nakreśloną psychiką, którzy częściej lub radziej wykazywali się psychopatycznymi pomysłami i czynami. Z tej dwójki więcej uwagi przypada Paulowi, którego często nawiedzały mroczne wizje lub sny, który powoli popadał w szaleństwo, który sam ze sobą prowadził okrutną grę. A Annie? Może King dobrze zrobił postanawiając nie odsłaniać przed czytelnikami jej umysłu.

Cała historia rozgrywa się w domu, który stał się dla Paula zarówno schronieniem, jak i więzieniem. To pod jego dachem toczy się walka Paula, pod jego dachem powoli zabija go obłęd, to pod jego dachem przychodzi mu wybierać między bezgranicznym posłuszeństwem a śmiercią. Pod jego dachem odbywa się koszmar, który wraz z każdą stroną staje się mroczniejszy.
Ta książka zyskiwała z każdym kolejnym słowem. Coraz bardziej się w niej zatracałam, większe emocje we mnie wzbudzała. A gdy się skończyła, chciałam więcej.

Podsumowując, jeśli jeszcze nie przeczytaliście tej książki, zróbcie to. To naprawdę świetnie skonstuowany horror, w którym strach zawłada. A co jeszcze lepsze, wcale nie boimy się o siebie. Boimy się o głównego bohatera.

Ocena: 9/10.

piątek, 22 sierpnia 2014

Recenzja "Poradnika pozytywnego myślenia".


Tytuł: Poradnik pozytywnego myślenia
Tytuł oryginału: The Silver Linings Playbook
Seria: -
Autor: Matthew Quick
Tłumaczenie: Maria Borzobochata-Sawicka, Joanna Dziubińska
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 6 marca 2013
Data wydania: 380









"Pamiętaj, przyszłość zaczyna się dziś"


Poradnik pozytywnego myślenia to debiut amerykańskiego pisarza, Matthew Quick'a, który rzucił posadę nauczyciela języka angielskiego, żeby dokończyć swą powieść. Jak można by się spodziewać, książka odniosła ogromną popularność - długo utrzymywała się na listach bestsellerów i doczekała się swojej adaptacji filmowej z Bradleyem Cooperem i Jennifer Lawrence w rolach głównych. W Polsce ukazały się dotychczas dwie powieści Quicka - Poradnik pozytywnego myślenia oraz Niezbędnik obserwatorów gwiazd.

"- Potrzebujesz przyjaciela.
- Jak każdy"

Pat wychodzi z zakładu dla psychicznie chorych z nowym spojrzeniem na świat. Sądzi, że życie to tak naprawdę film i prędzej czy później zakończy się happy endem, czyli powrotem ukochanej żony - Nikki, która, jak utrzymuje Pat, wyjechała. Musi tylko spełnić kilka warunków. Po pierwsze - stać się miły i przestać stawiać na swoim. Po drugie - stać bardziej atrakcyjny (bo Nikki lubi zadbanych mężczyzn), co oznacza godziny ćwiczeń i bieganie po ulicy w worku na śmieci. Po trzecie - przeczytać wszystkie ulubione książki żony, która zawsze narzekała, że Pat nie czyta. Po czwarte - nieważne, co się stanie, musi myśleć pozytywnie. Jednak nie wszystko idzie po myśli Pata. Ojciec nie chce z nim rozmawiać, ukochana drużyna futbolowa przegrywa kolejne mecze, prześladuje go znienawidzona piosenka Kenny'ego G, a on sam nie może uwolnić się od nieco stukniętej Tiffany. Czy dzięki pozytywnemu myśleniu film Pata zakończy się happy endem?

"Patrzenie na chmury pod słońce jest bolesne, ale jak większość rzeczy, które przynoszą ból, pomaga"

Czasem zabawna, czasem poruszająca, niezwykle prawdziwa opowieść o dążeniu do celu, ciężkiej pracy w pogoni za marzeniami, o nieuleczalnej miłości i szukaniu nadziei. Książka, która poprawia humor, motywuje i przypomina, że zawsze można zmienić coś w swoim życiu. Niezwykle pozytywna i życiowa.

Bohaterowie to duży plus powieści. Pat i Tiffany to przyjaciele, w pewien sposób bardzo do siebie podobni - oboje łykają kolorowe pastylki, które przepisują im terapeuci, oboje wyróżniają się z tłumu i oboje dążą do spełnienia marzeń. To właśnie ich przyjaźń, ich więź, która w trudnych chwilach dodawała im siły najbardziej mnie poruszyła. Dla mnie nie są oni przykładem miłości - są przykładem przyjaźni na dobre czy na złe, bo nieważne co się stanie, żaden z nich nie opuści tej drugiej osoby. To jest piękne.
Co do reszty bohaterów nie mam zarzutów. Każdy z nich posiadał niepowtarzalną osobowość.

Podoba mi się styl Quicka. Autor pisze po swojemu, swobodnie, prosto. Warto dodać, że narratorem mianował samego Pata, co nie było takim prostym zadaniem. Pat to w końcu osoba dziecięco naiwna, ślepo wierząca w powrót Nikki, zaprzeczająca smutnej prawdzie i trochę zagubiona. Przemyślenia, tak jak sam bohater, musiały być nietuzinkowe.

Słowem: polecam.

Ocena: 7/10.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Recenzja "Hipnozy dla początkujących".


Tytuł: Hipnoza dla początkujących
Tytuł oryginału: Hypnosis for Beginners: Reach New Level of Awareness & Achievement
Seria: Dla początkujących
Autor: William W. Hewitt
Tłumaczenie: Zuzanna Kaszkur
Wydawnictwo: Illuminatio
Liczba stron: 272
Data wydania: (rok wydania) 2014









"Ludzie zwykle sprzeciwiają się wszystkiemu, czego nie rozumieją"


William W. Hewitt. Poświęcił ponad trzydzieści lat na pisanie (w jego dorobku kilka książek i innych publikacji), pracę jako astrolog oraz redaktor dla branży informatycznej, przemysłu jądrowego, produkcji i górnictwa, choć zajmował się też hipnozą. Był członkiem Narodowego Stowarzyszenia Pisarzy. Po przejściu na emeryturę zwiedzał świat wraz z kochającą żoną. Zmarł w 2001 roku.


Pewnie każdy z nas w dzieciństwie oglądał kreskówki czy bajki, w których hipnotyzerzy o szalonych oczach machali zegarkiem przed twarzą zasypiających powoli ludzi, którzy przybyli na pokaz magii. Potem hipnotyzerzy liczyli do trzech i pstrykali palcami, a ludzie pod wpływem hipnozy zaczynali zachowywać się jak kurczaki czy psy.
W rzeczywistości hipnoza wygląda trochę inaczej. Zazwyczaj służy do pomagania ludziom, daje im siłę do radzenia sobie z rzeczami, które stanowią dla nich przeszkodę. Hipnozę można stosować również jako pewnego rodzaju lekarstwo na ból lub stres. Będąc pod wpływem hipnozy można również spróbować cofnąć się do poprzednich wcieleń, odnaleźć dawnego siebie czy osoby, które są dla nas ważne w obecnym życiu.
Hipnoza dla początkujących może pomóc osobom, które chcą zgłębić tajemnicę wnikania w głąb swojej świadomości. Przede wszystkim tłumaczy, czym są tak naprawdę hipnoza i autohipnoza, wyjaśnia niektóre pojęcia z nimi związane i ofiaruje czytelnikowi techniki, dzięki którym można zacząć swoją przygodę z hipnozą.



Może zacznę od tego, że spodobał mi się sposób, jakim autor opowiada, opisuje. Pisarz nawiązuje kontakt z czytelnikiem. Wkłada w pisanie część siebie, dzięki czemu poradnik ma duszę. Chce dzielić się z innymi swoimi przeżyciami i doświadczeniami, chce pomóc czytelnikowi i dba, by czytelnik hipnotyzując kogoś, nie wyrządził mu krzywdy. Sądzę, że William W. Hewitt napisał tę książkę z chęci dawania innym radości, nie z chęci zarobku czy sławy.

Cała książka jest podzielona na kilkanaście rozdziałów. W niektórych jest mowa o celach i wartościach płynących z hipnozy, w innych o przejściu do swoich poprzednich wcieleń, w następnych zamieszczony jest sam tekst, który służy do przeprowadzenia hipnozy. Jest tam absolutnie wszystko, czego powinniśmy się nauczyć, zabierając się za hipnozę.

Sama hipnotyzowałam już jedną osobę i myślę, że to dość trudne i trochę nużące, ale na swój sposób przyjemne. Cieszy mnie myśl, że poprzez hipnozę będę mogła komuś pomóc uporać się z jakimś problemem. Ja nie doświadczyłam jeszcze tego stanu, ale chyba za niedługo zabiorę się za autohipnozę i dowiem się, czy naprawdę istnieje sposób, bym mogła ulepszyć swoje życie i przeżyć chwile z poprzednich żyć.

Zainteresowanym tematem serdecznie polecam, bo książka jest naprawdę ciekawa, prosta w odbiorze i, co najważniejsze, pomocna. Mam nadzieję, że was zaciekawiłam.

Ocena: 6/10.

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu ILLUMINATIO!


***

Czekających na recenzję "Poradnika pozytywnego myślenia" przepraszam, że czekacie już tak długo, ale kiedy zaczynałam coś pisać o tej książce, dłonie nieruchomiały. Brak weny już za mną, recenzja się pisze i możecie się jej spodziewać w najbliższym czasie ;)

wtorek, 12 sierpnia 2014

Recenzja "Czerwieni Rubinu".


Tytuł: Czerwień Rubinu
Tytuł oryginału: Rubinrot
Seria: Trylogia Czasu (tom 1)
Autor: Kerstin Gier
Tłumaczenie: Agata Janiszewska
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 344
Data wydania: 23 maja 2011











"- Jest w nim zakochana.
- Nie, nie jest.
- Ależ tak, jest. Tylko jeszcze o tym nie wie"


Kerstin Gier to jedna z najlepiej sprzedających się niemieckich pisarek. Wielką sławę przyniosła jej Trylogia Czasu, która w 2012 roku otrzymała nagrodę Małego Donga. Pisze również pod pseudonimami Jule Brand oraz Sophie Bérard. W swoim dorobku ma kilkanaście powieści. Mieszka z mężem i kotem w okolicach Bergische Land.

"Okej. To ja sobie teraz zemdleję"


Gwendolyn Shephard to pozornie całkiem zwyczajna dziewczyna. Chodzi do dobrej szkoły, ma najlepszą przyjaciółkę i sprawia wrażenie, jakby wyjście poza mury szkoły nie oznaczało wkroczenie do nieco dziwacznego, ale i niesamowitego świata, jej świata, w którym widzi duchy i dorasta w rodzinie, w której raz na jakiś czas pojawia się osoba posiadająca gen podróży w czasie. Gwen od lat żyje w cieniu swojej kuzynki, Charlotty, której przypisano ów niezwykły dar, jakim jest przenoszenie się w czasie. Jednak pewnego dnia okazuje się, że to nie Charlotta, przygotowywana do roli podróżnika przez całe swoje życie, jest wybrańcem. To Gwen. Naraz na dziewczynę spada wielka odpowiedzialność - musi szybko nauczyć się korzystać ze swoich możliwości. Jest bowiem ostatnim elementem przepowiedni o podróżnikach - rubinem. I wraz z innym przenoszącym się w czasie - Gideonem - ma do wypełnienia ważną misję.

"Wiem, że istnieją rzeczy na niebie i ziemi, których nie potrafimy sobie wytłumaczyć. Ale być może nadajemy tym rzeczom zbyt wielkie znaczenie, zajmując się nimi tak mocno"


Nie liczyłam na coś spektakularnego, raczej na odprężającą, przyjemną lekturkę na kilka godzin. Nie radzę podchodzić do tej książki zbyt poważnie, bo zwyczajnie się umęczycie. Ja nie żądałam od niej zbyt wiele, więc dostałam ciekawą, wciągającą opowieść o odpowiedzialności, z którą trzeba sobie poradzić, o skrywanych tajemnicach i niezwykłej przygodzie. Czerwień Rubinu ma w sobie dużo dialogów i jest napisany prostym, nieskomplikowanym językiem, więc czyta się go błyskawicznie. Już nawet nie pamiętam, jaka książka bardziej mnie pochłonęła.

Bohaterowie nie przypadli mi do gustu i to chyba oni są największym niedociągnięciem. Gwendolyn momentami wydawała się pusta, głupiutka i bardzo często mnie irytowała, bo kompletnie nie potrafiła poradzić sobie w sytuacjach, z których ja spokojnie bym wybrnęła. Gideon, kreowany na niegrzecznego chłopca, nie spełnił moich oczekiwań. Szukałam sarkastycznych wymówek i buntowniczości, ale tego nie znalazłam.

Cała historia ma według mnie spory potencjał i mam nadzieję, że akcja w kolejnych tomach trylogii się rozwinie, bo dotychczas nie wydarzyło się zbyt wiele, co dziwne, bo książka naprawdę mnie porwała. Liczę na trzymające w napięciu zwroty akcji, bo wszystko, jak dotąd, wydaje mi się dość proste. Nie przeczę jednak, że książka mi się spodobała, bo niesie ze sobą masę przyjemnych wspomnień i jej czytanie dało mi sporo przyjemności. Nie wiem, co jest w niej takiego, że chcę się ją czytać i... nie można przestać. Tak czy inaczej, szukającym odpoczynku serdecznie polecam.

Ocena: 6/10.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Recenzja "Gniewu króla".


Tytuł: Gniew króla
Tytuł oryginału: King's Wrath
Seria: Trylogia Valisarów (tom 3)
Autor: Fiona McIntosh
Tłumaczenie: Izabella Mazurek
Wydawnictwo: Galeria Książki
Liczba stron: 656
Data wydania: 9 października 2013











Przypominam, że to recenzja trzeciego tomu i zawarte są w niej informacje dotyczące poprzednich części.

"Królewska krew musi zwyciężyć... nawet jeśli Valisar będzie musiał stanąć przeciwko Valisarowi"

Fiona McIntosh, znana również pod pseudonimem Lauren Crow, to pięćdziesięcioczteroletnia australijska pisarka. Napisała wiele książek, zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci, choć w Polsce wydano tylko jej serię Trójca oraz Trylogię Valisarów. Od dziewiętnastego roku życia mieszka w Australii.


Loethar jest Valisarem. W jego żyłach płynie królewska krew. A wydarzenie sprzed dziesięciu lat było tylko krzykiem o sprawiedliwość, której nie otrzymał. Gdy to wszystko staje się dla Elki wiadome, postanawia ratować barbarzyńcę przed gniewem Leonela. Zostawia osobę, którą kocha, by bronić tego, co słuszne. Bo Gavriel ślepo wierzy w to, co mówi Leo. Przynajmniej do czasu...
Tymczasem Corbel sprowadza na ziemie Koalicji pierwszą od stuleci valisarką księżniczkę, która dziesięć lat temu została ocalona przed pewną śmiercią z rąk Loethara. Dziewczyna nie wie jednak, kim tak naprawdę jest, jaki dar posiada i co jest jej przeznaczeniem.
Rozpoczyna się wyścig wśród czterech przedstawicieli rodu. Jeśli chcą przeżyć, muszą sobie zapewnić ochronę, jaką jest patron. Piven, niegdyś uznawany za całkowicie bezbronnego i oderwanego od rzeczywistości, skrępował już patrona i włada niesamowitą siłą.
Jak skończy się historia Valisarów? Kto zdobędzie władzę i zasiądzie na tronie?


Akcja w trzecim tomie Trylogii Valisarów nabiera niezwykłego tempa. Przez cały czas czytelnikowi towarzyszy oczekiwanie, zniecierpliwienie - kiedy nastąpi finał, to, na co czekał każdy z nas, kiedy Valisarowie staną naprzeciw sobie, kiedy wszystko stanie się jasne? To sprawia, że czytelnik wręcz pożera powieść, przewracając kartkę za kartką.

Bohaterowie wykreowani przez Fionę McIntosh są trójwymiarowi, mają swój własny charakter, są absolutnie niepowtarzalni i nietuzinkowi. Nie ma podziału na dobre i złe postacie; każda z nich przejawia czasem cechy, których wcześniej bym jej nie przyznała. Dzięki temu bohaterowie ciągle zaskakują czytelnika.
Postacie to chyba największy atut całej trylogii. Pokochałam niektóre z nich i jest mi trudno się z nimi rozstać.

Lekkie pióro autorki to kolejny plus Gniewu króla. Fiona McIntosh pisze prosto, przyjemnie. Nie musicie obawiać się długich, przytłaczających opisów. Ta pisarka ma talent, jak nikt inny potrafi zaintrygować czytelnika i porwać go w świat królestw, mieczy i magii.

Jedynym niedociągnięciem jest moim zdaniem zakończenie, które okazało się zbyt proste, zbyt banalne i zbyt szczęśliwe. Po trzech tomach historii zapierającej dech w piersiach spodziewałam się, że zakończenie dosłownie wbije mnie w fotel. Niestety, trochę się rozczarowałam. Co oczywiście nie zmienia faktu, że Trylogię Valisarów kocham i że długo zostanie w mojej pamięci.

Ocena: 7/10.

Przepraszam za ostatnią nieobecność, ale wyjechałam i nie miałam czasu, ani nawet takiej możliwości, żeby coś dla was napisać :) Teraz, póki wakacje trwają, będę starała się dodawać dużo postów. Potem ich ilość może się zmniejszyć, ale nie martwcie się - nadal będę pisać. Przynajmniej będę się starać :)