sobota, 19 kwietnia 2014

Recenzja "Mechanicznego księcia".


Tytuł: Mechaniczny książę
Tytuł oryginału: Clockwork Prince
Seria: Diabelskie maszyny (tom 2)
Autor: Cassandra Clare
Tłumaczenie: Anna Reszka
Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 464
Data wydania: 9 maja 2012











"Czy jeśli nikomu na tobie nie zależy, w ogóle istniejesz?"

Nazwisko Cassandry Clare znane jest chyba każdemu miłośnikowi literatury młodzieżowej. Nie wierzę, by ktoś nie słyszał o Darach Anioła czy Diabelskich maszynach, tym bardziej, że do kin wszedł film Miasto kości - opowiadający o losach Nocnych Łowców w obecnych czasach pierwszy tom serii, dzięki której Clare zyskała światową sławę. "Cassandra Clare" to jej pseudonim artystyczny. Tak naprawdę nazywa się Judith A. Rumelt.

"Urodziłem się, żeby ciebie kochać, i będę kochał w następnym życiu i jeszcze w następnym"

Nocni Łowcy nie są bezpieczni. Mistrz staje się dla nich coraz większym zagrożeniem. Ukrywa się, tworzy kolejne maszyny. Nikt nie wie, gdzie jest. Ale wszyscy boją się jego zemsty.
Grupa Nocnych Łowców z Benedictem Lightwoodem na czele próbuje odebrać Charlotte stanowisko. Okazuje się, że może on dostać Instytut, jeśli Nocni Łowcy z Instytutu nie znajdą Mistrza... w dwa tygodnie. Lightwood poddaje próbie Branwellów, przysyłając swoich synów - Gideona i Gabriela - by szkolili ich służbę, a równoczeście donosili o postępach Charlotte.
Tymczasem Tessa, Will i Jem próbują dowiedzieć się czegoś o Mortmainie. Przenoszą się w świat jego młodości i odkrywają przyczyny nienawiści do Nefilim, równocześnie coraz bardziej zbliżając się do siebie. Serce Tessy zaczyna bić mocniej dla Jema, choć nadal nie może zapomnieć o Willu...

"- Nie złamała mu panienka serca, prawda?
- Nie, nie złamałam mu serca - odpowiedziała Tessa. - Tylko moje pękło na pół"

Niewiele jest powieści z gatunku fantasy, które potrafią mnie zaskoczyć, oszołomić, wprawić w osłupienie. Sprawić bym, niemal nieprzytomnie, błądziła pomiędzy słowami powieści, mamrotając: "Nie, to nie dzieje się naprawdę".
Ta książka sprawia, że mam ochotę tylko schować się przed światem i płakać. Płakać za Tessę, za Willa, Jema, Jessamine, za tych, którzy doprowadzili to tego, że mój świat utonął, a serce pękło na miliony małych kawałków. Tę książkę się połyka, tą książką się żyje, tę książkę kocha się i nienawidzi zarazem.
Niektórzy nie wiedzą, jak dużo emocji może wywołać książka. Oni mogą jedynie patrzeć na mnie, kiedy, zmierzając do końca, do finału, który nie może zakończyć się dobrze, powoli się rozpadam. Nie rozumieją, jak wiele tracę, kończąc tę książkę. Nie rozumieją, jak cierpię, opuszczając Nocnych Łowców.

Pierwszy raz spotkałam się z historią miłosną, której końca nie jestem w stanie przewidzieć. Bo nie wiem, jaki jest jej koniec. Po prostu nie wiem. Tkwię w jednym punkcie, nie jestem w stanie myśleć, nie jestem w stanie oddychać. Tylko czekam, aż pani Clare wymyśli sensowne zakończenie tej historii. Bo jakąkolwiek wersję wymyślę, z każdej jestem niezadowolona.
Często trafiam na bohaterki, które muszą wybrać między dwoma miłościami. I niemal zawsze wiem od samego początku, na którego mężczyznę padnie wybór. Ale... teraz nie wiem. Po prostu nie wiem. Bo obu kocham, tak jak Tessa.

Cieszę się, że mogłam poznać Mechanicznego anioła, Mechanicznego księcia. Na półce czeka sobie Mechaniczna księżniczka i trochę żałuję, że nie mogę zachować przy sobie tej opowieści dłużej. Ale! Jeszcze całe Dary Anioła przede mną!

Ocena: 9/10.

sobota, 12 kwietnia 2014

Recenzja "Małych kobietek".


Tytuł: Małe kobietki
Tytuł oryginału: Little women
Seria: -
Autor: Louisa May Alcott
Tłumaczenie: Anna Bańkowska
Wydawnictwo: MG
Liczba stron: 304
Data wydania: 17 października 2012











"[...] miłość odpędza strach, a wdzięczność przezwycięża dumę"

Małe kobietki to klasyka literatury dziecięcej. Książka znana każdemu młodemu czytelnikowi, książka, która uczy i zachwyca. Jej autorka, Louisa May Alcott, stworzyła powieść na podstawie własnych doświadczeń. Wychowała się w Ameryce, w czasie wojny domowej pielęgnowała chorych i rannych. Małe kobietki przyniosły jej ogromną sławę. Powieść doczekała się wielu ekranizacji.


Lata sześćdziesiąte XIX wieku. W domostwie Orchard House żyją cztery dziewczyny: spokojna, wychowana Meg, żywiołowa, śmiała Jo, wrażliwa, zamknięta w sobie pianistka Beth i nieco zarozumiała Amy. Dorastają pod opieką matki, Marmee, starającej się zastąpić im ojca, który wyruszył na wojnę secesyjną. Rodzina Marchów nie ma pieniędzy, nie żyje w dostatku i luksusie. Siostry nie stać na wygodne życie, jakie pamiętają. Często muszą rezygnować z przyjemności, by ulżyć zapracowanej matce lub pomóc tym, którzy nie mają nic. Dorastając, uświadamiają sobie, że w życiu nie liczą się pieniądze, nie liczą się ozdoby i wygody, a rodzina. Rodzina i miłość, jedność i przebaczenie, bo nieważne co się stanie, one zawsze będą mogły na siebie polegać. 

"[...] sprawcie, by każdy dzień był zarazem użyteczny i przyjemny i udowodnijcie, że rozumiecie wartość czasu poprzez dobre wykorzystanie go. A wtedy młodość będzie cudowna, starość przyniesie niewiele żalu, a życie mimo biedy okaże się pięknym sukcesem"

Nigdy nie sądziłam, że wracając do historii poznanych w dzieciństwie nauczę się czegoś nowego. Gdy byłam dzieckiem poznałam Meg, Jo, Beth i Amy. Wtedy Małe kobietki były powieścią opowiadająca o potędze szczęścia, dawała mi lekcję, jak to szczęście z codzienności w sobie znaleźć. Dzisiaj dostrzegłam w niej tę potrzebę miłości, niby naiwność, którą człowiek musi w sobie mieć, bo inaczej żyje tylko śmiercią. Naiwność, która daje nadzieję i wiarę, pozwala przebaczać i kochać.

Bohaterki lektury wzbudzają sympatię. Każdy czytelnik znajdzie choć w jednej z nich czterech swą dusze, swoje życie i swoje wspomnienia. Jedni pokochają Meg, inni Jo, Beth czy Amy. Ja sama utożsamiłam się z nimi, w każdej z nich dostrzegłam choćby maleńką cząstkę własnej osobowości.

Małe kobietki to lekka, niewymagająca lektura przy której można się odprężyć, pośmiać i wzruszyć zarazem. Książka jest idealna dla młodszych, jak i dla dorosłych czytelników. Cieszę się, że mogłam przenieść się w świat bohaterek Małych kobietek, odkryć tę opowieść na nowo. Sięgając po tę lekturę, zapewnicie sobie kilka godzin świetnej zabawy z rodziną Marchów. Książkę mogę wam śmiało polecić - czyta się ją bardzo przyjemnie, myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie.

Ocena: 7/10.

Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Czytam literaturę amerykańską".